Tak mawiali jeszcze nie dawno bywalcy imprez jazzowych i znawcy przedmiotu. Te wszystkie rozbawione koncerty, jazz-balangi i festiwale z czasem stały się potulne, egzystencjalne i nobliwe. Dzisiaj artyści niedbale sączą najprzedniejsze whisky lub szukają schronienia przed papierosowym dymem. Czasy się zmieniają ? Może …
Plotkuję z najmożniejszymi świata jazzu. Gdy ascetyczny Jan Garbarek zagryza polskiego korniszona do kropelki „siwuchy” , a Dianne Reeves biega po Hali Marymonckiej szukając pierogów i kolczyków z bursztynu , by takie właśnie pamiątki przywieść z egzotycznej Polski . Kiedy z Marcusem Millerem szukamy w warszawskim salonie kapeluszniczym odpowiedniego nakrycia głowy na koncert, który tuż, tuż a jego charakterystyczny kapelusz poleciał wraz z bagażami do Mediolanu. Nobliwa dama w salonie obcesowo kwituje wybitnego artystę : nie ma i taki kapelusz może być przygotowany dopiero za dwa dni ! Nie obchodzi ją – czy to jakiś muzykant czy prezydent . Przygotowanie kapelusza to ceremoniał, a nie szybkie fasowanie na głowie ! Wielcy wielkimi – ale ceremoniał i przepisy rzecz święta. Herbie Hancock zostałby pewnie na lotnisku, gdyby nie pokora, z jaką sam podszedł do niewinnego incydentu. Ten wybitny pianista miał przy sobie niewielki pilniczek, który służył mu do regulacji oprawek okularów. Bawił się przy tym wyzywająco, co nie uszło uwadze wnikliwego WOP-isty. Artysta czy terrorysta ? Najwybitniejszemu artyście jazzu zaserwowano dodatkową, uciążliwą kontrolę. By takiej uniknąć Diana Krall ( ale także wiele innych gwiazd, z którymi miałem przyjemność pracować) życzy sobie zazwyczaj przejścia terminalem dla VIP-ów, co z jednej strony jest komfortowe, ale z drugie strony stwarza wielu dodatkowych kosztów i komplikacji. Za wejście do odpowiednich VIP—drzwi trzeba na lotnisku słono zapłacić.
Więcej problemów przysparzają artyści z egzotycznym rodowodem, dla których wjazd do Polski jest ciągiem papierkowej ekwilibrystyki. Pakistański tablista Zakim Hussain, muzyk legendarnej Shakti, formacji Johna McLaughlina musiał pozostać na lotnisku w Zurychu, bo oficerowi terminalu wraz z nazwiskiem egzotycznego muzyka na ekranie monitora zobaczyli chyba całą historię Iraku i działalności imiennika. Zakir przez wiele godzin udowadniał, że nie ma nic wspólnego z irackim dyktatorem ani nie jest z nim w jakikolwiek sposób spokrewniony, a nazwisko Hussain nosi w Pakistanie oraz Indiach kilka tysięcy osób. Niekoniecznie jego krewnych. Koniec końców – po interwencji konsula RP – przerażony muzyk doleciał na koncert w Warszawie. Muzycy z afrykańskiego Mali, którzy towarzyszyli legendarnej wokalistce Dee Dee Bridgewater mieli więcej szczęścia .Gdy trwały wielomiesięczne starania o wizy i poszukiwania aktualnych paszportów Malijczyków, Polska weszło do strefy Schengen i okazało się, że jeden stempel w paszporcie otworzył egzotycznym artystom furtkę na całą Europę. Dykteryjki, dykteryjki – każdy koncert, każde spotkanie to worek takich opowieści i jeszcze więcej adrenaliny. Najlepiej opowiadanych już – proszę mi wierzyć – po koncercie !