Branford Marsalis to jeden z „ klanu Marsalisów ”. W 1981 roku grał już legendarnych ‘Jazz Messengers’ Arta Blakey’a oraz brał udział w sesjach nagraniowych gigantów jazzu – Milesa Davisa i Dizzy’ego Gillespie’go ! W tym samym czasie został nadwornym muzykiem starszego brata, trębacza Wyntona. Największą popularność przyniosła mu współpraca ze Stingiem. Albumy „ Bring on the Night ” ,”Nothing Like a Sun” oraz trasy koncertowe po niemal całym świecie wylansowały Branforda Marsalisa na idola dzisiejszej pop-kultury. Pod koniec lat osiemdziesiątych zdobył sobie reputację czołowego saksofonisty post – bopowego, cieszył się uznaniem w kręgach fusion, hip-bopu, a nawet muzyki klasycznej .Inspirował się muzyką Johna Coltrane’a, Bena Webstera, Wayne’a Shortera, Ornette’a Colemana, a zwłaszcza Sonny’ego Rollinsa. Ważnym elementem muzycznej kreacji Branforda Marsalisa stała się nieustanna zmiana jazzowego nastroju: od subtelnej ballady („ Creation „) po funkowe („ Crazy People Music „) i rapowe brzmienia formacji i nagrań „ Buckshot La Fongue”. Po entuzjastycznie przyjętym przez publiczność oraz zachwycie krytyków albumie ‘Braggtown „ amerykański saksofonista płytą „ Metamorphosen ” plasuje swoją muzykę obok najwybitniejszych nagrań Wayne’a Shortera i Sonny’ego Rollinsa. Współautorem sukcesu „ Methamorphosen” był Joey Calderazzo. Pianista i kompozytor jazzowe ostrogi zdobywał w słynnej nowojorskiej Juilliard Arts School, praktykował w zespołach najwybitniejszych twórców współczesnego jazzu. W połowie lat osiemdziesiątych zadebiutował (zastąpił Kenny’ego Kirklanda) w zespole Michaela Breckera. Do swoich zespołów zapraszali go nie tylko Branford Marsalis, ale także John Pattitucci, Peter Erskine a nawet polski perkusista Jacek Kochan ( zrealizował z nim w 1996 roku album „Our Standards ” ).
Teraz Branford Marsalis i Joey Calderazzo postanowili zmierzyć się w najtrudniejszej z muzycznych relacji. Duet pianisty i saksofonisty oparto o autorskie kompozycje. Tylko dla równowagi zagrali także słynny, ultranowoczesny temat Wayne’a Shortera „ Face on the Barroom Floor” oraz zgrabnie rozegrali „Die Trauernde” Johannesa Brahmsa. Taka jest stylistyka tego albumu; bliższa koncepcji minimal – jazzu, szukająca odniesień bardziej w klimatach Dariusa Milhaud, Karl Heinza Stockhausena, Erica Satie, pasaży Aarvo Parta i awangardy East Cost jazzu, pomysłów Michaela Dymana i Philipa Glassa niż typowej ortodoksji nowoczesnego jazzu. Choć „Songs of Mirth And Melancholy” to – mimo wieloletniej współpracy- pierwsza płyta zrealizowana w duecie, to odnosi się wrażenie, że jest to kolaboracja zrośnięta spójną strukturą. Bogactwo skal i fraz, delikatne muskanie melodią i nadzwyczajna technika gry i budowania dźwięku staja się tutaj niedościgniona matrycą dla innych. To jest muzyczny dialog na poziomie awangardowej muzyki klasycznej i melodyki jazzu, zgrabnej synkopy ogrywanej niezwykle impresyjną improwizacją. To już nie jest płyta jazzowa, bo wymyka się takiej prostej, typowej klasyfikacji. Zbyt dużo tutaj dźwięków uporządkowanych, dopracowanych,ale to z pewnością jedna z najważniejszych sesji dzisiejszego jazzu