Zachwyt dla polskiego jazzu, jego pozycji na rodzimym a często i światowym rynku jest bezsporny, ale przyprawiony odrobiną prowincjonalizmu. I choć od kilku dekad mówi się wręcz o “slavic kind of jazz “ – polskiej szkole jazzu, to tak na dobrą sprawę niewiele z tego sloganu wynika. Na specyfikę polskiego jazzu złożyło się wiele elementów. Z jednej strony, oczywisty wpływ jazzowo- oryginalnej muzyki amerykańskiej na poszczególne mutacje, mody i fascynacje “polskiej szkoły jazzu”. Z drugiej strony, rodzimy warsztat twórczy, w którym w różnym stopniu wykorzystano elementy typowe dla muzyki polskiej: folklor, inspiracje europejską muzyką romantyczną czy słowiańską melodykę. I taki format doskonale zaistniał na krajowym rynku lansując kreatywną muzykę a mnogość twórców jazzu w Polsce pozwala mniemać, że jesteśmy nacją-jazzmanów, choć tak po prawdzie, o skali zjawiska decyduje kilkudziesięciu twórców. Co najbardziej znamienne, pojawiają się zazwyczaj te same nazwiska i podobne muzyczne skojarzenia. Doroczna ankieta czytelników np. Jazz Forum, ukazuje, że ruch w tzw. jazzowym interesie jest niewielki. Stabilność wynika głównie z pozycji ,jaką w rankingach zajmują weterani polskiej sceny jazzowej : Ptaszyn Wróblewski, Zbigniew Namysłowski, Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Wojciech Karolak. Ale także z aklamacji, z jaką przyjmuje się do grona “gwiazd” młodszych muzyków : od Leszka Możdżera, trio Marcina Wasilewskiego, Sławka Jaskułke, Marka Napiórkowskiego i Krzysztofa Herdzina po „młodziaków” : Piotra Schmidta, Macieją Obarę, Kubę Płużka, Adama Bałdycha, Dawida Kostkę, Kasię Pietrzko, Pawła Kaczmarczyka, Piotra Orzechowskiego…
Jan Ptaszyn Wróblewski już 1958 roku, jako pierwszy polski jazzman, grał na festiwalu jazzowym w Newport (USA). Debiut ten nie zyskał przełożenia na jego światową karierę. Zbigniew Namysłowski zrealizował album “Lola “ (1964) – pierwsze ważne nagranie polskiego jazzu na Zachodzie – i ten sukces także nie został przez artystów “skonsumowany”. Epizodami okazały się próby zaistnienia na światowym rynku Jana Jarczyka, Andrzeja Olejniczaka, Włodzimierza Gulgowskiego, Bernarda Kawki ( ze słynnych NOVI Singers). Najbliższymi wielkich, światowych karier byli z pewnością muzycy, którzy już w latach 70-tych zdecydowali się na emigracje. Sukcesy „polskiego jazzu” Adama Makowicza, Urszuli Dudziak, Zbigniewa Seiferta czy Michała Urbaniaka są do tej pory najważniejszymi osiągnięciami polskiego jazzu w Ameryce. Makowicz zjednał sobie przychylność publiczności i krytyków lansując ów “ slavic kind of jazz” w pianistycznej ekwilibrystyce standardów Tatuma, Gershwina, Portera. Skrzypek i saksofonista Michał Urbaniak – bazując na “modzie na ludowość” doskonale odnalazł się w strukturach elektrycznego fusion-jazzu ( z brawurowym hitem “Nowojorski baca”). W podobnym kierunku zmierzała Urszula Dudziak, chociaż nie wykorzystana została szansa komercyjnego przeboju “Papaya”. W amerykańskich karierach Urbaniaka, Makowicza, Dudziak nie bez znaczenia było „polskie 5 minut” które w latach 80-tych ogarnęły Amerykę i świat. Nie ulegając tzw. modzie na Polskę wielkie i autentyczne kariery dla swojej muzyki ( i polskiego jazzu) zrobili Tomasz Stańko i – choć już w innym wymiarze – Krzysztof Komeda.
Trudno mówić o szczególnym „polskim brzmieniu”, bowiem samo to określenie odnosi się bardziej do formalnej struktury muzyki, niż jej wizerunku publicznego. Wybitni polscy jazzmani podzielają – wraz z innymi muzykami jazzowymi z Europy – rolę outsiderów, pozbawionych mirażu światowej kariery. I choć jazz jest ze swej natury muzyką elitarną a kariery jazzmanów skazane są na mniejszy poklask, to jednak albumy polskich muzyków ukazują się w nakładach porównywalnych do edycji płyt jazzu europejskiego. I to właśnie takim nakładami szczycą się na europejskim rynku albumy Tomasz Stańko, Adama Bałdycha, Leszka Możdżera, Trio Marcina Wasilewskiego czy – wymykające się tej stylistyce – Anny Marii Jopek. Jazz – yes ! We ‘re from Poland !