Gdyby zapytać, kto jest najpopularniejszym muzykiem w Nowym Orleanie listę otwierałby  z pewnością Louis Armstrong, Kid Ory, grupa Preservation Hall Jazz Band a może klan Marsalisów. Ale idolem oraz „spiritus movens” Miasta Jazzu jest dzisiaj pianista, kompozytor i wokalista Harry Connick Junior. Zdobywca prestiżowych nagród Grammy i Emmy  przedstawia swój najnowszy album „That Would Be Me”.

Rodzice Harry’ego Connicka ( prawnicy),  byli także  współwłaścicielami sklepu muzycznego i zachęcali syna do muzyki. Zwłaszcza, że zaczął grać brawurowo na pianinie ( jako sześciolatek grał na ceremonii zaprzysiężenia swego ojca na prokuratora okręgowego. Jak na „cudowne dziecko” zadebiutował pierwszą nagrana płyta gdy miał dziesięć lat: nagrał ją z lokalnym zespołem dixielandowym. Jako kilkunastolatek pracował w nowoorleańskich  klubach na Burbon Street ( Dzielnica Francuska), pobierał lekcje jazzu u Ellisa Marsalisa i Jamesa Brookera.  Uczył się także w New Orleans Center for the Creative Arts.  Jako pilny i zdolny uczeń brał udział – ze znacznymi sukcesami – w wielu konkursach klasycznej pianistyki.  Jednak jazzowo zadebiutował dopiero w 1985 roku w Nowym Jorku,  gdy zaprezentował ( wraz z Delfeayo Marsalisem) autorską,  funkową formację.  Uczył się muzyki w  prestiżowych uczelniach nowojorskich (Hunter College i Manhattan School of Music) równocześnie pracując w klubach Greenwich Village ( jako pianista) i jako kierownik chóru i organista w kościele Bronx.  Zaczął się pojawiać także (jako wokalista i pianista) na estradzie hotelu Algonquin’s Oak. To właśnie zaowocowało ciekawą propozycją: podpisał kontrakt z wytwórnią Columbia Records i nagrał  swój bestsellerowy album (nagrania do filmu „Kiedy Harry poznał Sally”) .  Wtedy rozpoczął swój wielki, triumfalny marsz  znaczony dzisiaj  kilkoma znamienitymi, bestsellerowymi albumami, realizowanymi w otoczeniu wielkich kreatorów jazzu z Nowego Orleanu. Choć jego nagrania pojawiają się na jazzowych listach przebojów a sam artysta najwyraźniej faworyzuje tę  stylistykę jazzową,  to kolejne albumy i koncerty są bliższe komercji tej muzyki, niż ortodoksji nowoorleańskiego jazzu. Koncertuje w największych salach estradowych Ameryki i Europy;  z równym entuzjazmem gra w klubie Village Vanguard, jak i  na zamkniętych koncertach dla koronowanych głów (w 1991 wystąpił w Pałacu Windsor z okazji 70 urodzin księcia Filipa), koncertuje z funkowym zespołem Funky Dunky i nagrywa modern-jazzowy album z Branfordem Marsalisem, bawi przebojową „Jambalaya”, swingowym „Sheik of Araby”  czy wodewilowym „Hello Dolly”.

Na płycie  „That Would Be Me”  Harry Connick, Jr wyszedł poza ściśle określone, tak dla niego charakterystyczne ramy muzyczne i podjął współpracę z dwoma „zewnętrznymi” producentami. Przy piosenkach na jego  najnowszy krążek pracowali Eg White (Sam Smith, Adele, Florence And The Machine) oraz Butch Walker (Taylor Swift, Katy Perry, Pink, Weezer). Efektem tej współpracy jest płyta pełna niespodzianek i muzycznych zaklęć. Autorskie kompozycje, doskonale zaaranżowana i wyśpiewana pokazują innego Connicka. Ti już nie nowoorleański amant, ale pop-jazzowy idol

Podczas mojej kariery, nikt nigdy nie podejmował za mnie żadnych muzycznych decyzji – mówi Harry Connick, Jr. To dla mnie całkowicie nowe doświadczenie. Zazwyczaj to ja pierwszy wyskakiwałem przed szereg i decydowałem o wszystkim. Teraz zobaczyłem, że nie zawsze muszą pociągać za sznurki.To producenci, którzy pracują w zupełnie inny sposób.  Butch działa na zasadzie: ‘zagrajmy to wspólnie i zobaczmy jak wyjdzie!’ i zaprasza do  wspólnego grania kilku innych muzyków. Z Egiem jest inaczej – jest nas tylko dwóch i sami startujemy z pomysłem, do którego dobudowujemy odpowiednie chwyty i melodie”.

 

Dionizy Piątkowski