To zgrabne określnie niewiele mówi o szczególnym „polskim brzmieniu jazzu”, ale odnosi się trafnie do formalnej struktury muzyki, do jej wizerunku publicznego oraz lokalnej obyczajowości. Hasło „polish jazz” jest doskonałym odniesieniem do tego wszystkiego, co ta muzyka uczyniła z jazzową sztuką i kulturą naszych ostatnich dekad . Zachwyt dla polskiego jazzu, jego pozycji na rodzimym, a często i europejskim rynku, jest bezsporny, ale przyprawiony odrobiną prowincjonalizmu. I choć od wielu dekad mówi się wręcz o “slavic kind of jazz “ – polskiej szkole jazzu , to tak na dobrą sprawę niewiele z tego sloganu wynika. Na specyfikę polskiego jazzu złożyło się bowiem zbyt wiele elementów: z jednej strony, oczywisty wpływ jazzowo oryginalnej muzyki amerykańskiej na poszczególne mutacje, mody i fascynacje, z drugiej strony – rodzimy warsztat twórczy, w którym w różnym stopniu wykorzystano elementy typowe dla muzyki polskiej: folklor, inspiracje europejską muzyką romantyczną czy słowiańską melodykę. I taki zestaw doskonale zaistniał na krajowym rynku lansując kreatywną, improwizowaną muzykę. Mnogość twórców jazzu w Polsce pozwala mniemać, że jesteśmy nacją jazzmanów, choć tak po prawdzie o skali zjawiska decyduje kilkudziesięciu twórców. Co najbardziej znamienne, pojawiają się zazwyczaj te same nazwiska i podobne muzyczne skojarzenia. Opiniotwórcza, doroczna ankieta czytelników i krytyków Jazz Forum ukazuje, że ruch w tzw. jazzowym interesie jest niewielki. Stabilność wynika głównie z pozycji, jaką w rankingach od lat zajmują weterani polskiej sceny jazzowej : Ptaszyn Wróblewski, Zbigniew Namysłowski, Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Andrzej Trzaskowski, Wojciech Karolak. Ale także z aklamacji, z jaką przyjmuje się do grona “gwiazd” młodszych muzyków : Leszka Możdżera, Włodka Pawlika, Adama Bałdycha, Marcina Wasilewskiego, Macieja Obarę, Dominika Wanię, Piotra Wojtasika. I choć zachwyt dla rodzimego jazzu nie ma znamion euforii, to wielu twórców chodzi w aureoli lokalnej chwały i estradowego gwiazdorstwa.
Paradoksalnie, kiedy pada pytanie o uznanego polskiego jazzmana, pojawia się zazwyczaj nazwisko Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego, kompozytora i pianisty, którego udział w kreacji polskiego jazzu był znamienny, ale kariera i zaszczyty związane były przede wszystkim z ilustracyjną, jazzową muzyką filmową. Postać i twórczość Komedy urosła w polskiej kulturze do rangi symbolu i legendy. Żaden inny polski jazzman nie wywarł równie ogromnego wpływu na nowoczesną, polską, muzykę jazzową, jak artysta z Poznania. Ale światowa kariera i uznanie przyszły w 1957 roku, gdy rozpoczęła się długoletnia współpraca Krzysztofa Komedy z reżyserem Romanem Polańskim (w ciągu całej swej kariery Komeda skomponował muzykę do ponad 60 filmów). I to nie legendarny Sekstet Komedy, ale muzyka do filmu Polańskiego “Nóż w wodzie” otworzyła polskiemu jazzmanowi drogę do światowej kariery. W 1968 roku Krzysztof Komeda wyjechał do USA by pisać muzykę do nowego filmu Romana Polańskiego “Rosemary’s Baby”. Film ten przyniósł sławę obu Polakom. Dla Polańskiego był to moment zwrotny w jego karierze w Hollywood, dla Komedy początek profesjonalnej pracy, jako kompozytora muzyki filmowej. I być może byłby to największy sukces polskiego jazzu na światowym rynku.
Polscy jazzmani podzielają – wraz z innymi muzykami jazzowymi z Europy – rolę outsiderów, pozbawionych mirażu wielkiej, komercyjnej kariery. I choć jazz jest ze swej natury muzyką elitarną, a kariery jazzmanów skazane są na mniejszy poklask, to jednak albumy polskich muzyków ukazują się w nakładach porównywalnych do edycji płyt jazzu niemieckiego, francuskiego czy włoskiego. Tomasz Stańko i jego kultowe albumy nagrywane dla prestiżowej i modnej oficyny ECM Records były najdoskonalszą przepustką do wielkiej i światowej. Jan Ptaszyn Wróblewski, już 1958 roku, jako pierwszy polski jazzman, grał na festiwalu jazzowym w Newport w USA. Wystąpił tam z International Newport Band, międzynarodową orkiestrą utworzoną z laureatów przesłuchań konkursowych w kilku krajach Europy przeprowadzonych przez dyrektora festiwalu George’a Weina. Zbigniew Namysłowski zrealizował w 1964 roku album “Lola “– pierwsze ważne nagranie polskiego jazzu na Zachodzie – i ten sukces także nie został przez artystów “skonsumowany”. Oczywistymi okazały się sukcesy na europejskich i amerykańskim rynku Zbigniewa Seifferta, Jana Jarczyka, Adzika Sandeckiego, Włodzimierza Gulgowskiego, Bernarda Kawki (ze słynnych NOVI Singers) czy skandynawska kariera basisty Roman Dyląg. Najbliżej wielkich, światowych karier byli muzycy, którzy już w latach 70-tych zdecydowali się na emigrację do USA. I choć początkowo próby te wyglądały, jak gościnne występy uznanych polskich jazzmanów w “jaskini lwa”, to jednak twórcze dokonania Adama Makowicza, Urszuli Dudziak, Michała Urbaniaka są do tej pory najważniejszymi osiągnięciami polskiego jazzu w Ameryce. Adam Makowicz zjednał sobie przychylność publiczności i krytyków lansując własnie ów “slavic kind of jazz” w pianistycznej ekwilibrystyce standardów Tatuma, Gershwina, Portera. Skrzypek i saksofonista Michał Urbaniak – bazując na “modzie na ludowość” – doskonale odnalazł się w strukturach elektrycznego fusion-jazzu ( z brawurowym hitem “Nowojorski baca”). W podobnym ki