Art Blakey (11.10. 1919-16.10.1990) jeden z najwybitniejszych perkusistów jazzu i kreator osobowości licznych ‘messengersów’. Grywał z najważniejszymi innowatorami jazzu ( John Coltrane, Miles Davis, Charlie Parker, Dexter Gordon, Dizzy Gillespie, Thelenious Monk, Coleman Hawkins), ale ciągle wyszukiwał młodych, interesujących muzyków i uczył ich łączenia żywiołowości z precyzją. Te jego słynne mutacje Jazz Messengers wykreowały tabuny wspaniały muzyków ( od Wyntona Marsalisa i Terence’a Blancharda po Wayne Shortera i Freddie’go Hubbarda ). Miles Davis stwierdził kiedyś, że „…jeśli Art Blakey jest w swym jazzie staroświecki, to ja jestem biały”.
8 marca 1959 roku w studiu Rudy’ego Van Geldera w Hackensack w New Jersey pojawił się Art Blakey, który przypowadził na nagranie kolejną mutację The Jazz Messengers. Tym razem był to kwintet złożony z ówczesnych „młodych wilków” nowoczesnego jazzu : trębacz Lee Morgan, saksofonista tenorowy Hank Mobley, pianista Bobby Timmons, kontrabasista Jymie Merritt oraz „master of ceremony”, perkusista Art Blakey. Przez ponad 60 lat nagranie to zalegało archiwa Van Geldera, by po latach ukazało się nakładem wytwórni Blue Note Records jako album „Just Coolin” ( w wersji nowoczesnego streamingu, CD oraz limitowanej wersji LP).
Art Blakey zaczynał karierę muzyczną jako pianista a grać na perkusji zaczął dopiero na początku lat 40-tych. Współpracował z Mary Lou Williams podczas jej debiutu w Nowym Jorku w 1942 roku, z Fletcherem Hendersonem i jego potężnie brzmiącą swingową orkiestrą (1943-44) oraz z legendarną orkiestrą Billy’ego Eckstine’a, w której grali m.in. Charlie Parker, Dexter Gordon, Dizzy Gillespie, Miles Davis i Thelonious Monk (1944-47). Na klasycznych nagraniach be-bopowych wprawdzie najczęściej słyszymy Maxa Roacha i Kenny’ego Clarka, ale to Art Blakey miał ostatnie słowo, jako niekoronowany król hard-bopu. W przeciwieństwie do barokowej orkiestracji cool, stawiającej na niuanse i cieniowanie, w hard- bopie dominowała żywiołowość i łączenie swobody w improwizacji wywodzącej się z be-bopu z mocno akcentowanym na dwa i cztery żarliwym rytmem mającym swe korzenie w gospel. Rozpowszechnienie płyty długogrającej pozwoliło rejestrować dłuższe kompozycje z kontrastującymi solówkami. Dynamika z jaką Art Blakeyużywał hi-hatu i werbla przeszła do legendy, podobnie jak jego intuicja w doborze sidemanów: przez najsłynniejszą grupę perkusisty, Jazz Messengers, przewinęły się tabuny utalentowanych muzyków, którzy z czasem sami zaczęli pisać historię jazzu. Art Blakey był prawdziwym łowcą talentów, ale dalekim od egoizmu: nieustannie zachęcał swoich uczniów, by tworzyli własne grupy i muzykę. Jego zespół stał się czymś w rodzaju jazzowego uniwersytetu, w którym z jednej strony kładł nacisk na fachowość, rzetelność i precyzję, z drugiej głosił, że bez ryzyka jazz jest martwy. Był wrogiem pasywności i “czajenia się” i w miarę potrzeby kilkoma uderzeniami czy tremolem potrafił poderwać każdego solistę do wykrzesania z siebie maksimum zaangażowania, sprawić, by wzniósł się na wyżyny doskonałości. Jego brzmienie jest natychmiast rozpoznawalne, dzięki stosowaniu różnych patentów, z których jeden polegał na zmianie wysokości dźwięku i barwy werbla, co uzyskiwał przyciskając łokciem jego naciąg. Jednakże pełna siły, burzliwa gra Art Blakey’a nie wynikała z braku subtelności czy muzykalności; w miarę potrzeby przeistaczał się w pełnego wyczucia, wrażliwego sidemena, czego dowodzi choćby jego akompaniament, którym kontrapunktował zaskakujące pod względem rytmicznym frazy Theloniousa Monka. Wkład Arta Blakey’a w brzmienie historycznego kwintetu Theloniousa Monka z 1957 roku (z Colemanem Hawkinsem i Johnem Coltrane’m) był ogromny, a jego nagrania z triem Monka zarejestrowane w 1971 roku w Londynie (“Something In Blue” oraz “The Man I Love“) należą do największych osiągnięć jazzu.