„Która to godzina” – pyta Chick Corea, gdy po dwóch dobach zatrzymuje się w poznańskim hotelu. „Zmieniliśmy nie tylko strefy czasu, ale chyba także klimat „. Za oknem leniwie budzie się wiosna; jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej jazzman i jego zespół grali dla wielotysięcznej publiczności w Santiago.

Kończące się latynowskie lato, tylko zmęczonemu Corei zazębia się z migocącym słońcem Poznania. Podróż z Ameryki Łacińskiej przez Frankfurt/M i Berlin do Polski jest częścią blisko trzymiesięcznego tournee promującego album „Paint The World” oraz prezentującego nowy zespół giganta jazzu. Elektric Band II jest kolejną mutacją kwintetu Corei. Tym razem bez gwiazd: Johna Patitucci’ego i Dave’a Weckla.”Pozostałem wierny stylistyce Elektric Band, ale tamten skład znudził się sobą. Graliśmy wspólnie siedem lat, nagraliśmy niezłe płyty. Doszliśmy jednak do miejsca, w którym już nic więcej się nie dzieje. A każdy z nas miał jeszcze tyle pomysłów. To doskonali muzycy, posłuchaj ich autorskich płyt. Nagrywam ich zresztą w mojej Stretch Records. Jesteśmy jakby cały czas razem. Elektric Band II prezentuje innych, doskonałych muzyków: basistę Jimmy’ego Earla,bębniarza Gary Novaka, gitarzystę Mike’a Millera. Tylko saksofonista Eric Marienthal jest ze starego składu”.

Po dwutygodniowej trasie (USA, Ameryka Południowa), w Poznaniu muzycy mają jeden dzień przerwy. Na wiele godzin zaszyli się w mieście. Tylko Chick Corea pozostał w hotelu. Krótka podróż samochodem przez miasto, wegetariański lunch, trochę plotek. „Wiesz, niedługo będę dziadkiem. Moja córka urodzi mi wnuka. Jest chyba w twoim wieku. Nie wnuk! Moja córka”. Jazzman uśmiecha się, precyzyjnie rozgrywając dowcip. „Ostatnio często grywam także z synem. Thadeus jest niezłym perkusistą, choć ma dopiero trzydzieści lat. Ma niezły zespół „White Colonials”. Często koncerujemy rodzinne; córka jest dobrą pianistką, żona Gayle Moran wspaniale śpiewa. Nagrywała nie tylko z moimi zespołami, ale także wydała w Warner Bros. autorski album”. Przypominam jazzmanowi zdarzenie sprzed ponad trzydziestu lat: na estradzie auli UAM zadebiutowali synowie Dave Brubecka, Darius i Michael. Dla Corei zaskoczeniem jest fakt, że będzie drugim – w historii auli UAM – amerykańskim pianistą jazzowym, który zagra w poznańskiej filharmonii. Z zaciekawieniem przegląda „Czas Komedy” i rozbawiony pokazuje na fotografię skrzypka: „Michał Urbaniak? Będzie jutro na koncercie?”.

Chick Corea pojawia się w Polsce regularnie. Do tej pory prezentował jednak zespoły akustyczne (duet z wibrafonistą Gary’m Burtonem, autorskie trio i kwartet z saksofonistą Bobem Bergem).

Stajesz się, w całym pozytywnym tego słowa znaczeni, bywalcem polskich estrad. Przypadek czy sentyment do Polski?  „Koncertuję w Polsce od kilku lat, ale nie jest to jakaś zamierzona polityka; ot, pojawiam się tutaj w trakcie standardowych tras koncertowych. Także teraz, polskie koncerty, znalazły się w ramach wielomiesięcznej trasy, która obejmuje nie tylko Stany i Japonię, ale przede wszystkim kraje Ameryki Łacińskiej i Eur pę. Koncerty w Polsce są pierwszymi, jakie w ramach Electric Band II, gramy na Starym Kontynencie. Związane jest to z promocją naszej ostatniej płyty „Paint The World” oraz czymś, co jest dla nas jazzmanów naturalnym: kontaktem z publicznością. Jesteśmy od kilku tygodni w trasie, dopiero latem wracamy do Kalifornii”.

Trudy wielomiesięcznej trasy koncertowej Corea znosi dzielnie. Wspominamy Pata Metheny, który ze swoją „Secret Story” objeżdżał świat blisko rok. W pobliskim spożywczaku kupujemy zimne napoje: soki, wodę mineralną. Corea stara się być samowystarczalny, jak najmniej poddawać się hotelowemu ceremoniałowi. Lubi komfort, ale jest także mężczyzną praktycznym: „Kiedyś woziłem ze sobą tuziny kompletów bielizny, ciuchów. Teraz przyjąłem prostszą zasadę – miast kolejnych walizek, robię w hotelu drobne przepierki. To mnie relaksuje,zapominam o podróży i miesiącach spędzanych w hotelach”.

Symptomem zmęczenia wielogodzinną podróżą (z Berlina już tylko samochodem) jest decyzja: dzisiaj żadnych spotkań z mediami. „Może jutro. Ale o tym nie zadecyduje Dann, nasz 'roadie’. To pierwszy wolny termin: od ponad dwóch tygodni poruszamy się między hotelem, estradą, lotniskiem. Chłopców już gdzieś poniosło. Może ich odszukamy?”. Dopiero w samochodzie Corea uzmysławia sobie, że odnalezienie amerykańskich jazzmanów w pół-milionowym Poznaniu jest niemożliwe. „Może robią jakieś zakupy?” – próbuje usprawiedliwić swój pomysł.

Ożywia się, gdy (zgodnie z kontraktem) na estradzie widzi fortepian. „Steinway, wspaniały instrument, ma duszę” – próbuje jazzman. Choć wyznanie to koliduje z wielotonowym transportem elektronicznego instrumentarium, które z przygodami zmierza właśnie ku polskiej granicy. Dla amerykańskiej ekipy niezrozumiałe są obawy organizatorów, że załadowany sprzętem oraz instrumentami „tir” nie zdąży przekroczyć na czas granicy. Co wtedy? „Chyba zagramy akustycznie – żartuje Corea i bagatelizuje: „kilka dni temu mieliśmy poważniejszy problem. Odwołano lot do Paragwaju. Musieliśmy wynająć specjalny czarter z Miami, ale jeden koncert został odwołany”. Podróż po Polsce jawi się Amerykanom, jak zabawa w lunaparku. „Z Poznania do Katowic – dwie godziny, z Katowic do Warszawy – dwie godziny, do Gdańska dwie” – głośno liczy Corea patrząc na mapę Polski. Good luck, przyjacielu!

Corea niechętnie mówi o „niemieckim incydencie”. W ubiegłym roku miał wystąpić w Stuttgarcie, w ramach imprez towarzyszących lekkoatletycznym mistrzostwom świata. Władze landu Badenii-Wirtenbergii wykluczyły Coreę z ekipy artystów. „Decyzja ta pociągnęła za sobą lawinę protestów. Wykluczono mnie za przynależność do wspólnoty religijnej Church Of Scientology. Napisałem ostry list do prezydenta RFN, poparli mnie Herbie Hancock, B.B.King. Wielu artystów zbojkotowało koncerty w tym landzie. Sprawą zajął się Komitet Helsiński, ONZ. Poza krzywdą, jaką uczyniono słuchaczom,pozostała gorycz nietolerancji”.

Z rozrzewnieniem wspomina swój pierwszy pobyt w Polsce: „kiedy byłem tu wspólnie z Gary Burtonem, nasz koncert w Akademii Muzycznej w Katowicach, był dla mnie rodzajem misterium. Wszystko było dla mnie inne; widziałem dziwne miasto, szarych, smutnych ludzi. Ale widziałem także entuzjazm na sali. Dopiero kolejne wizyty w Polsce uzmysłowiły mi, jak wiele się tutaj zmienia. Także teraz. Podróżujemy po Polsce samochodem; tak najlepiej poznaje się kraj, ludzi”.

Chick Corea jest typem artysty ascety: mało mówi, skromny, starający się nie komplikować swoją osobą żadnej sytuacji. Zmęczony rezygnuje z wizyty w Muzeum Instrumentów Muzycznych. „Czy Chopin grywał w Poznaniu – pyta z zaciekawieniem – Lubię jego mazurki”. Nęcę jazzmana możliwością pogrania na fortepianie Chopina, ale Corea chce już tylko odpocząć. Samotnie, spaceruje wokół jeziora Maltańskiego, z zaciekawieniem przyglądając się narciarzom sunącym ze stoku przy blaskach zachodzącego, wiosennego słońca.

Poranek niesie optymizm: dotarła do Poznania ekipa ze sprzętem, Corea zachwycony jest fortepianem,akustyką i wystrojem auli. „Nie wiem, jaki będzie ten koncert, bo zawsze staram się wpasować w klimat sali, poznać napięcie publiczności. Traktuję te elementy tak samo poważnie, jak brzmienie, stylistykę, nastrój muzyki”. Muzykom Elektric Band imponuje duża „orkiestrowa” estrada, wspaniała orgia świateł oraz podniosły nastrój wnętrza. „Kilka tygodni temu graliśmy w małej sali, chyba w Bostonie. Estrada była tak małe, że nie mieścili się na niej wszyscy muzycy. Mike Miller grał na postumencie i wyglądało to komicznie”.

Chick Corea koncertuje kilka miesięcy w roku. „Gram 150-170 koncertów, ale jest to już teraz zbyt męczące. Chcę trochę odpocząć. Zająć się pełniej rodziną, kompozycją. Muszę rozpocząć studia nad sobą: zorientować się, co dalej z moją muzyką. Interesują mnie pomysły Monka, Ellingtona, Armstronga. Chciałbym więcej uwagi poświęcić muzyce klasycznej, zwłaszcza Mozartowi. Friedrich Gulda zaproponował mi nawet prowadzenie Festiwalu Mozartowskiego”.

Corea nie jest skory do spotkania z dziennikarzami. Chce uniknąć 'komercji’; godzi się na krótką (i serdeczną) rozmowę oraz plotkarskie ,obfotografowane, spotkanie. Miły gest artysty, uśmiechy zagonionych dziennikarzy. „Jazz to uniwersalny język – mówi po chwili – to wszystko jest ponad nami: problemy, sprawy ważne i nieważne. Nasz nowy album „Paint The World” jest jakby symbolem uniwersalności jazzu. Malujemy naszą muzyką”.

W ciągu ostatnich trzydziestu lat Chick Corea wielokrotnie zmieniał swe muzyczne oblicze: raz był synorystycznym jazzmanem i awangardzistą (np. nagrania z A. Braxtonem i grupą Circle); innym razem konsekwentnie lasował fusion-jazz (od Return To Forever po Electric Band); raz jeszcze kreując modern-jazzowe frazy (od duetów z Herbie Hancockiem, Gary Burtonem, Bobby McFerrinem po standardy Griffith Park Collection, An Echoes Of Era i Acoustic Band). „Zawsze postrzegany jestem jako artysta jazzowy, choć nagrałem wiele płyt, które nie są, w pełnym tego słowa znaczeniu,jazzowymi. Porównuje się moją muzykę do jazzu, klasyki, przebojowego fusion i rytmów latynoskich. Faktycznie jest w niej wszystko: jest Miles Davis, jest Mongo Santamaria, ale jest także Bela Bartok i Thelonius Monk. Propozycje Elektric Band podporządkowują się także takiej deklaracji. Używam elektrycznego pianina Fendera od 1969 roku, stąd może skojarzenie, że moja muzy ka jawi się pogodnym, uniwersalnym, jazzowym hitem „.

Poznań: wiosną 1994 roku

Dionizy Piątkowski