Przeogromna dyskografia jazzu bogata jest w nagrania dedykowane Milesowi Davisowi. I są to nie tylko liczne „tribute bands”, ale przede wszystkim autorskie interpretacje muzyki/kompozycji wielkiego innowatora jazzu. Niektóre formacje (np. V.S.O.P. – Herbiego Hancocka czy „ Miles Davies Tribute”  Wyntona Masalisa/ Wallace’a Roney’a) zyskały sporą popularnośc i uznanie a z czasem stały się flagowymi grupami wybitnych muzyków. W wielu takich projektach uczestniczył także kontrabasista zespołów Milesa, Ron Carter.

Album „ Dear Miles” jest swego rodzaju muzyczną pararelą „ jazzu Davisa ” , jest swoistym, osobistym,  muzycznym listem  Cartera do Davisa ( stąd pewnie tytuł albumu „ Dear Miles…” ). Bo z jednej strony  przypomina tylko jedną , autorska kompozycję Milesa ( „ Seven Steps to Heaven”), z drugiej strony album całym brzmieniem objawia się „ hitami jazzu Davisa” ( od „My Funny Valentine”, „Bag’s Groove” i „ As Time Goes By” po słynne ballady „ Someday My Prince Will Come” i ‘ Bye, Bye Blackbird”). Kwartet Rona Cartera ( Stephen Scott- fortepian, Payton Crossley- perkusja, Roger Squitero- instrumenty perkusyjne)  jest perfekcyjny i  z gracją ujmuje „ Davisowski nastrój ” a sam kontrabasista Ron Carter staje się tutaj niezwykle precyzyjnym liderem-kreatorem. Był  przecież Ron Carter  bezdyskusyjnym współtwórcą brzmienia  legendarnego  kwintetu  Milesa Davisa z lat 60-tych.

Grałem akurat z kwartetem Arta Farmera w nowojorskim klubie Half Note – wspomina w ciekawej rozmowie z Tomaszem Handzlikiem  swoje początku w grupie Milesa Davisa geniusz kontrabasu. Miles posłuchał chwilę i powiedział, że składa nowy zespół, do którego potrzebuje dobrego kontrabasisty. Już następnego dnia dołączyłem do zespołu Milesa, a tydzień później ruszyliśmy w trasę po Kalifornii. Tak się rozpoczęła nasza wspólna przygoda… Granie z Milesem było dla mnie szansą wybicia się na szczyt, ale nieustanne trasy i koncerty były wykańczające. W latach 60-tych w Nowym Jorku powstawały coraz to nowe wytwórnie płytowe. Zdarzało się, że prosto z trasy wpadaliśmy na kilka dni do studia, a po zakończonej sesji szliśmy do następnego. I tak przez kilka tygodni, a nawet miesięcy. W pewnym momencie zapomniałem, co to rodzina, a miałem już wtedy dwóch synów. Odszedłem, bo chciałem poczuć radość bycia ojcem. Myślę, że Miles doskonale to rozumiał. Rozstaliśmy się w przyjaźni i przez wiele lat utrzymywaliśmy jeszcze kontakty, a ja często zasilałem jego projekty”.

W  1993 roku, dwa lata po  śmierci Milesa Davisa, kontrabasista tworzy formację  Miles Davis Tribute. „ Jeszcze na parę lat przed śmiercią Milesa chcieliśmy odbudować ten kultowy kwintet w pierwotnym składzie – wspomina dalej Ron Carter –  Ale Miles odszedł. Chciałem stworzyć coś z myślą o nim, ale tak naprawdę zespół był pomysłem Herbie’go Hancocka. To on stwierdził kiedyś, że tak dobrze nam się razem grało, że powinniśmy to powtórzyć. Zaprosiliśmy więc Wayne’a Shortera i Tony’ego Williamsa i zagraliśmy. Trąbkę Milesa zastąpił Wallace Roney, który przez wiele lat był pod jego wpływem. Nagranie tak się spodobało, że dostaliśmy nagrodę Grammy”.

Dionizy Piątkowski