„ Nietakty. Mój czas, mój jazz” – to wspomnienia Zofii Komedowej przygotowane przez jej syna a pasierba Krzysztofa Komedy – Tomasza Lacha . Dla czytelnika szukającego odpowiedzi o prawdę czasu, tamtego jazzu i tamtych ludzi jawią się wspomnienia Zofii Komedowej-Trzcińskiej jako zestaw utrzymany w konwencji trudnych, komunistycznych lat, katakumbowego jazzu i niezwykłej jej roli w kreacji tej muzyki w Polsce. Z przygotowywanego przez Zofię pamiętnika (?) zrobiła się zgrabna fabularna opowiastka o trudnych czasach , o Komedzie i polskim jazzie widziana z perspektywy dziewczyny/żony muzyka. Jak w każdym z takich przypadków obiektywizm opisywanych zdarzeń, zachowań i sytuacji pozostawia wiele do życzenia, ale jest w tym być może sam zamysł „pamiętnikarki” oraz „ pomnikowy ” nastrój stworzony Zofii oraz Komedzie. Sporo jest historycznych, faktograficznych skojarzeń, sporo ciekawych epizodów ( prawdziwych lub nie), sporo fabularyzowanej opowieści. Czyta się wartko, jak rodzaj pamiętnika z Komedą- bohaterem tamtych czasów. Czy „ Nietakty ” odsłaniają jakąś przemilczana latami tajemnicę ? Nie – bo nie taka jest rola pamiętnika Zofii Komedowej. Sam tytuł zachęca do zgłębiana się w niuansach życia, miłości i muzyki tych dwojga ludzi. Ale jest tam przecież i „mój czas, mój jazz” – jak słusznie zauważa pani Zofia, i jak słusznie w rytm tego czasu i tego jazzu prowadzi swoja narrację.
Kiedy pisałem książkę „ Czas Komedy” poza dociekliwymi poszukiwaniami ikonograficznymi starałem się rozmawiać z osobami, które spotkały Krzysztofa Komedę Trzcińskiego, które go dobrze znały. Rozmowy te to dla mnie szczególne ważne dopełnienie do poznawanej osobowości Komedy, poznawania jego muzyki, poznawania szczególnych okoliczności „ narodzin gwiazdy” i legendy. Mama artysty – Zenobia Trzcińska, siostra Irena Orłowska, muzycy Sekstetu ( od Jerzego Miliana po Józefa Stolarza i Jana Ptaszyna Wróblewskiego), koledzy ze szkoły w Ostrowie Wielkopolskim ( Kazimierz Radowicz, Witold Kujawski), koledzy ze studiów medycznych. Oraz spotkanie i trudna rozmowa z żoną Komedy, Zofią Tittenbrun.Z tamtego spotkania powstał fragment „Czasu Komedy”, w którym wykorzystałem wypowiedzi pani Zofii.
” W Krakowie – wspomina Zofia Komedowa – wynajęliśmy mały, wilgotny pokoik i tam razem zamieszkaliśmy. Narażając się woli rodziców Krzysia, profesorowi Zakrzewskiemu i poznańskim entuzjastom muzyki Komedy. Byliśmy nareszcie sami. Razem. Byliśmy szczęśliwi „.Komeda mieszkał w Krakowie dwa lata. Regularnie grał, koncertował, a przede wszystkim zarobkował. Kraków zaoferował poznańskiemu muzykowi nie tylko najsilniejsze w kraju środowisko jazzowe, ale i ambitną, wyrobioną publiczność i przede wszystkim największe możliwości twórczego działania. W Krakowie, w 1958 roku, Krzysztof Trzciński poślubił Zofię Tittenbrun, a uroczystość zaślubin była podwójna, bowiem na ślubnym kobiercu stanął także Andrzej Trzaskowski i jego oblubienica Teresa. „ Pokochałam jazz, pokochałam Krzysia, pokochałam pracę i tych wszystkich ludzi. To była wspaniała, świetna grupa „ —mówi po latach Zofia Komedowa.
Krzysztof Komeda tworzył i grał jazz, muzykę, jak na owe czasy inną. Ale tworzył ją nie w kategoriach inności, ale w sensie doskonałości. Inność muzyki Komedy stworzona została także określoną sytuacją lat pięćdziesiątych. Jazz nowoczesny, przedtem znany jedynie nielicznym koneserom, po pierwszym festiwalu sopockim wypłynął na szerokie wody. I właśnie zespół, a przed wszystkim muzyka Komedy była jednym z ważniejszych impulsów tego trendu. Mimo to Komeda nie poczuł wtedy na sobie brzemienia gwiazdorstwa. W początkach polskiego jazzu liczyła się najbardziej odwaga Trzcińskiego, mniej strona artystyczna i wykonawcza jego muzyki. Modern—jazz był bowiem także przełomem w świadomości dorosłego pokolenia po drugiej wojnie światowej. Z jednej więc strony uznanie dla jazzu Komedy było swego rodzaju manifestacją nowoczesności oraz inności kulturalnej lat pięćdziesiątych i w takich kategoriach najczęściej przyjmowano muzykę Sekstetu . Z drugiej strony „komedowcy” narażeni byli na prozaiczne kłopoty i utrudnienia wynikające z samego uprawiania sztuki. Kłopoty z lokalem, instrumentami, nutami, nagraniami i jeszcze tysiąc innych, małych spraw składało się na to, iż atmosfera wokół pionierów polskiego jazzu nowoczesnego coraz bardziej się zagęszczała. „ Przez szereg miesięcy – wspomina Zofia Tittenbrun, wtedy manager zespołu, później żona Trzcińskiego – ćwiczyliśmy potajemnie w jakiejś piwnicy, którą przekupiony woźny wypożyczał nam, ale pod warunkiem, że nie będziemy palić światła. Któregoś dnia, słysząc jak w czasie przerwy w próbie Krzysztof wygrywa na pianinie jakąś wpadającą w ucho melodyjkę, organizuję jej zapis nutowy. Krzysztof gra w ciemnej świetlicy, a na korytarzu Ptaszyn Wróblewski zapisuje nuty. W taki oto sposób powstała pierwsza kompozycja Krzysztofa, późniejsza kołysanka z filmu „Dwaj ludzie z szafą”. Wówczas Krzysztof nie myślał jeszcze o karierze kompozytora, chciał grać jazz nowoczesny i był przekonany, że jeżeli nie zrobi kariery jako muzyk jazzowy, wróci do zawodu lekarza albo skończy jako muzyk taneczny w knajpie. I na to się zanosiło! „.
Emisariuszem spraw „krakowskich” na Sekstet Komedy była Zofia Tittenbrun, od wielu miesięcy faktyczny manager zespołu. „ Krzysztofa poznałam w Krakowie – wspomina. Jako działaczka Krakowskiego Klubu Jazzowego zajmowałam się między innymi organizowaniem koncertów jazzowych na terenie całego województwa. Podjęliśmy się kiedyś, jazz—club i krakowska Estrada zorganizowania dużej imprezy, na którą zaproszono istniejące i uprawiające jazz zespoły z całej Polski. Na Turniej Jazzowy przyjechało wtedy kilka zespołów, a z Poznania orkiestra Jerzego Grzewińskiego. Grał w niej, na fortepianie, młodziutki Krzysztof Trzciński. Choć tak po prawdzie, znałam go już także trochę wcześniej, jeszcze z tych czasów, gdy przyjeżdżał do Krakowa z Witkiem Kujawskim” .