Dalej niż bliżej: Wydawało mi się, że skończę jako pisarz
z Dionizym Piątkowskim rozmawia Anna Kochnowicz-Kann
Anna Kochnowicz-Kann: Pierwsze zaskoczenie związane z Tobą to fakt, że jesteś honorowym obywatelem Nowego Orleanu. Jak to się stało?
Dionizy Piątkowski: Przypadek, ale to dłuższa opowieść… Zacznijmy od tego, że bardzo lubię folklor, muzykę naturalną, nie tylko jazzową, a południe Stanów, Luizjana, jest niezwykle ciekawa kulturowo i kiedyś chciałem przywieźć na koncert w Polsce autentycznych muzyków z Nowego Orleanu. Nie Wyntona Marsalisa, nie muzyków znanych i popularnych, tylko takich, którzy grają w klubach, knajpach. I znalazłem taki zespół. Chyba półtora roku negocjowaliśmy warunki, a kiedy już wszystko było dopięte na ostatni guzik, pięć koncertów miało się odbyć jesienią 2005 roku, w sierpniu uderzył huragan Katrina…
Nowy Orlean ucierpiał wtedy chyba najbardziej…
A ja do końca września nie miałem absolutnie żadnego z nimi kontaktu. Koniec końców odnaleźliśmy się, usłyszałem, co się stało, jaki bezmiar tragedii ich dotknął. Ich dzielnicę zalała woda, wszystko zostało zniszczone, łącznie z instrumentami, niektórzy stracili rodziny, innym udało się wywieźć najbliższych do Teksasu…
Występy odwołałeś?
Nie – jak tylko potwierdzili, że jednak przylecą, machina koncertowa została uruchomiona.
A co z instrumentami?
Wypożyczyliśmy im tutaj. Przywieźli tylko trąbkę. Wszystko odbyło się zgodnie z planem: od Warszawy do Poznania. Ale wiedząc już, co się stało, te koncerty zrobiliśmy pod szyldem „Era Jazzu for New Orleans” i wyprodukowaliśmy całą masę gadżetów, których sprzedaż miała wspomóc tych muzyków. Nie zapomnę jednej sytuacji… Ostatni koncert odbył się w Poznaniu, w „Piano Barze”, i tu miało też dojść do rozliczenia finansowego. Negocjacje ustawiły stawki – nazwijmy to tak – na poziomie dla nas atrakcyjnym. No, ale sytuacja się zmieniła, mnie było głupio, że mają dostać w sumie niewielkie pieniądze, więc honoraria znacząco podnieśliśmy, co było dla nich nieprawdopodobnym szokiem, bo jeżeli ktoś oczekuje, powiedzmy, tysiąca dolarów, a dostaje cztery, to jest to spora różnica. Plus przekazana im została cała kwota ze sprzedaży tych plakatów, koszulek, kubków i czego tam jeszcze. I oni się rozpłakali. Siedmioro dorosłych ludzi wycierało ukradkiem oczy! Mi ze wzruszenia odebrało mowę. Dwa lata później poleciałem z żoną na festiwal „New Orleans Jazz & Heritage”, największy festiwal jazzu w Ameryce. Oczywiście spotkaliśmy się z tymi muzykami. W którymś momencie trębacz zapytał mnie, czy nazajutrz około dwunastej nie wpadłbym do nich…
…zbliżamy się do odpowiedzi na pierwsze pytanie?
Czekaj, czekaj! No, więc tego następnego dnia, w T-shircie, adidasach, krótkich spodniach zjawiam się pod wskazanym adresem i jestem trochę zdziwiony, bo coś mi nie pasuje…
Ratusz?
Ratusz miasta New Orleans! Jestem gościem Rady Miasta i Burmistrza… Przedstawiają mnie jako pierwszego organizatora koncertów w Europie dla muzyków nowoorleańskich … Wyobrażasz sobie, jak się czułem? W tym stroju turysty? Dobrze, że chociaż japonek nie założyłem! I w tych okolicznościach wręczono mi dyplom, poświadczający, że jestem odtąd Honorowym Obywatelem Nowego Orleanu.
I to koniec tej historii? Dyplom i tyle?
Nic innego z tym się nie łączy… Ale kilka lat później spotykam w Poznaniu Wyntona Marsalisa, przy okazji koncertu z Orkiestrą Amadeus (5.02.2018 – przyp. AKK). Chwalę się, że mam honorowe obywatelstwo jego miasta, pokazuję mu dyplom, a on mówi: „Słuchaj, to skandal, bo mnie nie dali”. Pocieszałem go, że widać tak świat został skonstruowany, bo ja też nie jestem honorowym obywatelem swojego miasta…
Powiedziałeś, że zawsze interesowała cię muzyka autentyczna. Twoi koledzy słuchali rocka, a ty muzyki ludowej? Tak to było? I jeszcze ten kierunek studiów –etnografia…
Myślę, że to jest jakaś konsekwencja. Czasami się zastanawiam, dlaczego też jazz wszedł we mnie tak szybko i tak wcześnie; moi koledzy z lat licealnych rzeczywiście fascynowali się zespołami takimi, jak Deep Purple czy Jimim Hendrixem, a mnie bardziej z tamtych rejonów podobał się – jeśli chciałem lub musiałem słuchać – Bob Dylan…
A Czerwonych Gitar słuchałeś? Albo Trubadurów?
Nie, z polskich słuchałem – i do dzisiaj zapamiętałem – zespół No To Co. Może to jest jakiś klucz do tych moich wyborów? Ale z drugiej strony w życiu młodego człowieka bardzo ważne są „pierwsze razy” – pierwsza wódka, pierwsza dziewczyna, pierwsza muzyka, której posłuchałeś i która ci odpowiadała… Ja od znajomych moich rodziców dostałem ze Szwecji zestaw płyt – to były lata sześćdziesiąte – a wśród nich był Stan Getz, John Coltrane.
Można było się zakochać…
…jeżeli lecą bossa novy, samby Getza, a zaraz potem słuchasz ballad Coltrane’a, to jest dokładnie, jak mówisz: zakochujesz się. Od tego się zaczęło to moje zainteresowanie jazzem. Wiedziałem, że dalej będę szedł w tym kie