Jak długo amerykański trębacz jazzowy musi znosić porównania z Milesem Davisem ?
Nazywam to kompleksem Davisa. Ale mnie on nie dotyczy. Spekulacje wywołują zawsze dziennikarze. Także wtedy, gdy Miles nie nagrywał, a CBS zaproponował mi realizację autorskiej płyty. Wszyscy wtedy nagle mnie zauważyli. Ale przecież wcześniej nagrywałem z Art Blakey’em, dużo grałem w klubach. Nagranie dla CBS-u nie było kontrą dla Davisa, ani tym bardziej dla jego muzyki. Firma potrzebowała nowej, jazzowej trąbki. Zrealizowałem firmowe zamówienie najlepiej, jak potrafiłem !
Jednak to właśnie po nagraniu autorskiego albumu „Wynton Marsalis” mistrz Miles, po siedmioletnim milczeniu wszedł ponownie do studia i nagrał „The Man With The Horn”.
Miles jest dla mnie największym trębaczem naszych czasów. Wszystko w muzyce minęło lub stało się nieaktualne a Miles i jego muzyka jest zawsze. Mój „kompleks Davisa” polega na swoistym niepokoju; obawiam się, że kiedyś po koncercie podejdzie ktoś i powie: to nic nowego, tak grał już Miles Davis !
Jazzowy świat plotkował na temat waszego konfliktu. W Kanadzie w czasie koncertu festiwalowego Miles zignorował próbę wspólnego grania.
To był mój błąd. Miles grał koncert, zrobił się niezły „jam”, wydawało mi się, że właśnie teraz mogę wejść i zagrać swoją partię. Miles, na mój widok, zachował się tak, jak powinien: przestał grać i zszedł z estrady.
Znasz opinę Davisa na twój temat ? „Wszyscy młodzi trębacze kopiują Clifforda Browna, Fatsa Navarro albo Dizzie Gillespiego.Tylko Wynton Marsalis gra siebie „.
To ciekawe ! Poproszę następne pytanie.
Kiedy jazzowy świat przestał interesować się relacją Wynton-Miles, kolejnym zamieszaniem stał się jazzowy klan Marsalisów: ojciec Ellis, bracia Brandford, Delfeayo. Wszyscy w 'stajni’ CBS/Sony.
To nie jest dobre porównanie. Wszyscy jesteśmy jazzmanami, choć robimy różne rzeczy: Brandford nagrywa jazz, koncertuje ze Stingiem, gra klasykę; wspaniałe sprawy nagrywa Delfeayo; ojciec – to historia jazzu, historia jazzu Marsalisów. Ale wszyscy realizujemy własne sprawy.
-W jakim stopniu tradycja Nowego Orleanu, miasta gdzie się wychowałeś wpłynęła na twoja muzykę ?
Nowy Orlean jest miastem jazzowym, ale takim samym jest także Nowy Jork .To oczywiste, że byłem zauroczony i skażony jazzową atmosferą rodzinnego miasta. Korzenie Nowego Orleanu słuchać na każdej mojej płycie!. Ale nie ta fascynacja była najważniejszą: w jazzie interesowała mnie zawsze improwizacja, emocja tej muzyki. Grając klasyków w filharmonii blokowany jestem określoną konwencją. Poza interpretacją nie mogę nic dodać tej muzyce.
Czujesz się zatem jazzmanem grającym klasykę, czy wirtuozem trąbki lubiącym swing oraz improwizację ?
Miałem szczęście być uczniem Johna Longo i ojca, którzy stosowali taką dyscyplinę, że chcąc nie chcąc musiałem iść do przodu. Longo nauczył mnie koncepcyjnego patrzenia na muzykę. Mawiał: słuchaj nie co, ale jak grasz. Był entuzjastą ćwiczeń, katował mnie godzinami. Natomiast ojciec wierzył w impresyjność muzyki. Słuchaliśmy wspólnie wielu płyti to właśnie on wyjaśniał mi wszystko. Gdy słuchałem Parkera, Browna zwracałem uwagę na frazowanie, na pomysł improwizacji. Tego uczył mnie Longo, ojciec uczył emocji muzyki. Był to bardzo spójny proces mojej muzycznej edukacji i proces śledzenia, rozgryzania, przyswajania i rozumienia jazzu.
Z takim warsztatem można poznać tajniki jazzu. A co z klasyką ?
Tym zajął się Norman Smith, pryncypialny trębacz filharmonii w Nowym Orleanie. Rozkochał mnie w ciepłym dźwięku trąbki-picollo i zwrócił uwagę na subtelności muzyki. Potem u Georga Jensena, jedynego białego faceta, uczyłem się muzyki. Tylko przed nim czułem respekt. Kiedy miałem 12 czy 13 lat lat usłyszałem Maurice Andree. Po kilku lekcjach z Maurice zagrałem koncert na trąbkę Haydna wraz z nowoorleańską orkiestrą symfoniczną. Granie muzyki klasycznej pozwala mi odnaleźć liryzm, poprzez który odkrywam całą muzykę.
Czarni Amerykanie podkreślaja często, że jazz jest ich muzyką; dla innych pozostawiają „jazz music” ?
Jazz nie jest tylko muzyką, jest kulturą, sposobem bycia, myślenia, obyczaju. To jest muzyka Afro-Amerykanów, bo takie są korzenie jazzu. Nie klasyfikuję jazzu! Bo to jest muzyka, która jest dla mnie czymś więcej niż zwykłą formą. Jest wielką sztuką.Gdyby szukać porównań i klasyfikacji, to jedyną cezurą jest podział na to, co jest i co już nie jest jazzem.
rozmawiał (1994):