Jest Pani jedną  z nielicznych wielkich wokalistek jazzu , która dotąd nie śpiewala dla polskiej publiczości.

Czasami tak  się zdarza, że koncertuję często w tym samym mieście, a nawet w tej samej sali kilka razy w roku. Wiem, że w Polsce jest doskonała atmosfera dla jazzu, że macie za sobą jakieś jazzowe katakumby. Szkoda, że tak długo czekałam na zaproszenie do Polski.

Wszystkich  elektryzuje Pani  śpiew oraz fakt zapraszania do nagrań i koncertów wybitnych muzyków. To artystyczna maniera czy asekuracja ?

Pamiętam Johna Coltrane’a, kiedy wraz z Milesem Davisem bawili się improwizacją, kiedy biła od nich emocja muzyki i tworzenia. Już wtedy wiedziałam, że śpiew jest tym samym, emocjonalną impresją. Zawsze starałam się tak dobierać repertuar i muzyków, by mój jazz był czymś otwartym, ekspresyjnym, bardzo osobistym. Tak śpiewałam zarówno z Milesem, jaki i ze Stanem Getzem, Wyntonem Marsalisem,  Archie Sheppem czy  saksofonistą Davidem Liebmanem.

 Początkowo krytycy upatrywali w Pani śpiewie nie nowoczesnej improwizacji, lecz jazzujących piosenek w stylistyce standardów Gershwina i  Rodgersa.

Wydaje mi się, że jest to krzywdzące, bowiem ci sami krytycy zarzucali mi w latach 50-tych, że jestem zbyt podobna do Sarah Vaughan, Elli Fitzgerald a nawet Dinah Washington. Może to prawda, bo taki jest dzisiejszy wokalny jazz: podobnie śpiewają także młode wokalistki jazzu : od Cassandry Wilson  po Dianę Krall. Ja już jestem z innej, legendarnej generacji. Śpiewałam be-bop w zespołach Maxa Roacha i eklektyczny jazz lat 60-tych. Także teraz śpiewam podobnie i to nie jest wyłącznie stylistyczna moda. Wydaje mi się, że niewiele zmieniło się w moim śpiewie. Wszyscy sądzą, że śpiewam, tworzę jazz, a to  tylko forma przekazania prostej opowieści zawartej w jazzowej piosence. Muzyka żyje wraz ze śpiewem, tekstem, emocją tworzenia.

Podobnie mawiał Miles Davis odrzucając kategoryzację nowych pomysłów. Wszystko brało się z emocji oraz jazzowej improwizacji.

To jest sens tej muzyki ! Inaczej tylko można odśpiewać piosenkę. Zawsze tak samo, precyzyjnie i jeszcze bardziej precyzyjnie. W jazzie jest swoboda; każdy koncert jest inny, inaczej śpiewam, gdy czuję publiczność, inaczej w studio, gdy nagrywam płytę. Ale zawsze mam sporą dozę wolności, tej w tworzeniu czegoś  wspaniałego.

Stara się Pani dobierać muzyków, instruując ich grę ?

 Nie ! Bo to zabija sens tworzenia. Wiem, z kim chcę grać i od wielu lat nie mam problemów, by dobrać sobie muzyków jacy – nie tylko moim zdaniem, ale także np. producentów płyt – są najlepsi. Może dlatego moje kolejne albumy to swoista parada gwiazd jazzu : Benny Carter, Bobby Hutcherson, Nicholas Payton, Archie Shepp, Steve Coleman, Oliver Lake, Charlie Haden, Pat Metheny, Kenny Barron, wcześniej Stan Getz, Miles Davis, Wynton Marsalis. Mając u boku takich muzyków nie odważyłabym się być liderem w zespole.

Jaki wpływ na Pani muzykę i śpiew miał mąż, Max Roach – wybitny innowator nowoczesnego jazzu ?

Wiem że jest to najgenialniejszy twórca jazzu. Wtedy, na przełomie lat 50-tych i 60-tych  Roach wraz z Dizzy’m Gillespiem i Theloniousem Monk’em byli awangardzistami jazzu. I to nie tylko w kategoriach nowej be-bopowej stylistyki, ale przede wszystkim umiejscawiania jazzu w kategoriach społecznych i socjologicznych. Może właśnie wtedy jazz po raz kolejny stał się muzyką Czarnych. Po okresie słodkiego swingu i  “białych” orkiestr jazzowych, muzycy tej miary co Charlie Parker, Gillespie, Monk i Roach zaproponowali coś diametralnie innego i nowego. Pokazali, że jazz jest przede wszystkim sztuką emocji a improwizacja najważniejszym atrybutem tej muzyki.

Pojawiał się już wtedy aspekt “afrykanizmu” w jazzie, łączenia muzyki z określoną ideologią “new black music “ ?

Takie podejście do jazzu lat 50-tych i 60-tych jest sporym uproszczeniem. Rzeczywiście wynikało z osobliwej manifestacji “czarnych” jazzmanów , ale z drugiej strony w tym samym czasie rodził się cool–jazz “białego” Gila Evansa, Lee Konitza, progresywny jazz Stana Kentona. Wtedy to nie miało takiego znaczenia, jakiego “new black music” nabrało w latach 70-tych i 80-tych, a więc określonej ideologicznej manifestacji proponowanej przez awangardzistów z Chicago i loftowców z Nowego Jorku.

Pani “afrykanizm” nie przybrał jednak tak radykalnych wymiarów. Czym podyktowana była np. zmiana nazwiska na afrykańsakie Aminata Moseka ?

Spotkałam wtedy wielu wspaniałych artystów, którzy nie ulegając modzie na “afrykańskie korzenie” starali się eksponować ten związek, także poprzez muzykę. Z jednej strony  Afrykanerzy robiący w USA komercyjne kariery na przykład trębacz Hugh Masekela i śpiewająca Miriam Makeba, z drugiej  strony wielu muzyków amerykańskich manifestacyjnie prezentowało  swoją twórczość  w relacjach afro-amerykańskich.  Uległ temu zarówno John Coltrane, jak i Duke Ellington. I to nie o rodzaj muzyki chodziło, a raczej o włączenie się w ten swoisty “ afrykański“ nurt. Używając przez kilka sezonów także afrykańskiego nazwiska chciałam być bardziej wiarygodna w tym co robiłam, bliższa moim afro-amerykańskim tradycjom.

Oddaliła się jednak Pani od awangardowości i afrykanizmu jazzu proponując balladową wersję  jazzu. Czym podyktowana była ta zmiana ?

Nie postrzegam tego w kategorii stylistycznej zmiany.  Śpiewam od wielu lat  nie szukając fałszu ani taniej komercji w tym co robię. Kiedy w ankietach moje nazwisko pojawia się obok wielkich wokalistek jazzu : Elli Fitzgerald, Sarah Vaughan, Carmen McRea, Betty Carter – to jest tylko dowód na to, że umiejscawiana jestem w doskonałym towarzystwie. Może jestem już jedyną, która wywodzi się ze starej, jazzowej szkoły  ? Ale przystaję do nowoczesnego, wręcz przebojowego jazzu Cassandry Wilson czy Neenah Freelon. Wokalistyka jazzowa nie ulega takim szalonym i szybkim zmianom, jak np. poszukiwania w elektronicznym, instrumentalnym jazzie. śpiew jest śpiewem, jest czymś bardzo bezpośrednim, osobistym.

Jest Pani mistrzynią jazzowej ballady, nastroju budowanego melodyjnym śpiewem. Czy dzisiejszy wokalistyka jazzowa nie zbliża się coraz odważniej ku komercji i listom przebojów ?

Cieszę się, gdy moje płyty trafiają na jazzowe listy popularności, gdy moje piosenki grane są w radiostacjach na całym  świecie. Ale jest to już chyba uniwersalizm naszych czasów i swego rodzaju globalna akceptacja określonych mód i stylistyk. Kiedyś Ella Fitzgerald czy Billie Holiday był najpopularniejsze, choć ich piosenek słuchała garstka fanów. W świecie  komercjalizacji muzyki, okazuje się, że przeboje Elli i Lady Day są równie często grane, jak piosenki Stinga i Sinatry.

Czy zatem impresyjny jazz wokalny nie stanie się li tylko sposobem na komercyjny sukces ?

Oczywiście ! Ostatnie czasy pokazują, jak zanika granica między tym, co jest wielką sztuką, a co wypromowaną komercyjną papką. Jazz – ten postrzegany przez pryzmat wielkich innowacji, wspaniałych improwizacji, znanych standardów i wspaniałych kompozycji – staje się sztuką archaiczną. Jest zbyt elitarny, by konkurować z komercją  jazzującego hip-hopu oraz przebojowych “jazzujących” hitów . A może to tylko mój niepokój. Przecież tak samo postrzegano nowości be-bopu, pomysły Davisa i Coltrane’a, czarną awangardę lat 80-tych. Szczęśliwie  jazz wokalny nie poddawany jest takim rewolucyjnym testom i zmianom. Przecież także teraz śpiewam i nagrywam piosenki, które  powstały przed pół wiekiem.

                                                                                                                                                              Rozmawiał (2000):

 

Dionizy Piątkowski