Pomoże Pan rozszyfrować mi tajemnicze B.B. Jest to estradowa maniera, tak jak u rockmana J.J.Cale’a i jazzmana J.J.Johnsona, czy praktyczny skrót ?
Już nie wiem ,czy miałem kiedyś inne imię. Ale wszyscy mówią mi B.B. To zaczęło się chyba w latach czterdziestych, gdy pracowałem jako disc-jockey w radiostacji WDIA w Memphis. Wiesz, że moim szefem był Sonny Boy Williamson ? W Memphis mieliśmy, wraz Johnnym Ace i Earl Forrestem zespół The Beale Streeters, który grywał w różnych knajpach zlokalizowanych przy ulicy o nie najlepszej reputacji, przyBeale Street. Byłem najmłodszy w zespole i nazywano mnie 'Beale Street Blues Boy’. Pod takim pseudonimem pojawiałem się także w radiowym programie Williamsona. Wkrótce nikt już do mnie nie mówił Mr.King, ani Riley, ale coraz częściej Blues Boy. Potem skrócono to do pierwszych liter i to cała tajemnica B.B.Kinga.
Kiedy uwierzył Pan w swą szczęśliwą, bluesową gwiazdę ?
Chyba, już wtedy, w Memphis. Koncerty strasznie mnie wciągały. To był nałóg. Chciałem być najpopularniejszym facetem w „czarnym „Memphis. Trochę pomagało radio, sporo dodawali moi starsi koledzy-muzycy: Bukka White, Johnny Ace, Bobby Bland. Jak to się dzisiaj mówi, miałem układy w muzycznej branży Memphis.
Efektem lokalnej popularności stało się nagranie, w 1949, singla z pierwszymi bluesami „Miss Martha King” oraz „Three O’Clock Blues ” ?
Pomysł rzucił Ike Turner. Dość nieoczekiwanie „Three O’Clock Blues” stał się przebojem. Może dlatego, że grałem go w swojej stacji na okrągło. Ale dopiero później, gdy nagranie dostało się na listę przebojów Billboardu, zauważyłem, że faktycznie robię karierę.
Kilkanaście tygodni na liscie Billboardu z nagraniem bluesowym, to – jak na lata pięćdziesiąte- sukces niebywały.
Cały czas jednak byłem artystą „czarnych” Amerykanów. Koncertowałem w Harlemie i waszyngtońskim Howard DC. Wtedy ustanowiłem przedziwny rekord; w 1956 roku zagrałem 342 koncerty. Lata pięćdziesiąte to dziwne czasy dla muzyki w Stanach. „Czarna” muzyka nie była, tak jak to jest dzisiaj, czymś powszechnym, uniwersalnym. Oczywiście z podobnymi problemami borykał się także Chuck Berry, Little Richard i wielu innych Czarnych artystów. Byłem wtedy niezwykle popularnym Czarnym artystą, ale to był sukces i kariera specyficznego 'getto’. Dopiero w 1966 roku wystąpiłem po raz pierwszy przede białą publicznością. To były dobre, rock’n rollowe czasy wielkich koncertów i festiwali, w Newport, Filmore West, Monterey.
Kiedy zauważył Pan przełom w akceptacji ’ bluesa B.B.Kinga” przez białych Amerykanów ?
To były z pewnością lata sześćdziesiąte, to wszystko co wydarzyło się wokół rock’n’rolla. Myśle także o fascynacji bluesem w Europie, o muzyce Alexisa Kornera, Johnna Mayalla, Erica Claptona. Wiem, że ważne były także moje amerykańskie koncerty z The Rolling Stones, kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych pojawili się w Stanach. Całe życie starałem się zdobyć szacunek ludzi do bluesa, ponieważ zawsze ciążyły na nim uprzedzenia rasowe. Bo z bluesem jest tak: jeśli jesteś Biały i grasz bluesa – stajesz się Czarny, ale jeśli jesteś Czarny i robisz to samo – stajesz się podwójnie Czarny.
Dzisiaj koncertuje Pan i nagrywa także z rockmanami. Jak zrodził się pomysł koncertów i teledysku z U 2 ?
„Rattle and Hum” to wspaniała muzyka, album, który nie wymagał mojego udziału. Ci chłopacy wiedzą, jak grać rocka, i jak grać bluesa. Lubię takie pomysły !
Czy z tej fascynacji zrodził się pomysł nagrania albumu w duecie z innymi artystami bluesa ?
Jesteśmy jedną, wielka rodziną bluesa. Wspaniale, że doszło do takiej zwariowanej sesji z Johnem Lee Hookerem, Koko Taylor, Albertem Collinsem, Buddy Guy’em. Ale to także przykład komercjalizacji bluesa. Sprzedawania tej muzyki z modną, handlową etykietą.
Amerykańcy bluesmani i jazzmani patrzą często z pobłażaniem na europejski jazz i blues.Czy także dla Pana jest to jedynie specificzny, europejski, lokalny”folklor” ?
Oczywiście mówienie o europejskim bluesie jest sporym uproszczeniem. Ale ta muzyka ma w Europie wiele doskonałych twórców. Jakże kwestionować blues Claptona, Mayalla, bluesowy feeling Bono z U2 i Van Morrisona. Chcesz się jednak dowiedzieć ,czy jest 'polski blues’ ? Jeżeli jest miłość, feeling, emocja -to jest także i „polski blues”. Znasz „Still Got The Blues” – to jest odpowiedź na to pytanie. Duke Ellington powiedział mi kiedyś, że nie ma złej muzyki, są tylko złe wykonania. To samo tyczy bluesa.
Jest Pan tytanem pracy, konceruje ponad 250 razy w roku, sporo nagrywa, pojawia się w programach radiowych i telewizyjnych. Prestiżowe nagrody Grammy, laury najróżniejszych plebiscytów stawiają Pana w roli idola i gwiazdy komercyjnej estrady. Czy nie jest to fałszywe dla samego bluesa, muzyki i kultury tradycji ?
Co to jest blues ? Czy bliższy bluesowi był mój koncert w Moskwie, czy grania na największym festiwalu bluesa w Chicago ? A może każde kolejne nagrania . Nie wiem ! Nie próbuję klasyfikować tego co robię. Muszę koncertować ! Bez tego mój świat zawaliłby się w ciągu sekundy. Blues jest we mnie, w sercu, w głowie, w codziennych sprawach. To trudno zdefiniować, bo życie jest bluesem. Kiedy biorę do ręki „Lucille” i staję na przeciw publiczności – wiem, że miedzy nami jest właśnie blues.
Którą wersję słynnej gitary „Lucille” przywiózł Pan tym razem do Polski ?
Chyba inną,