Jeżeli do tej pory – choć to z pewnością niemożliwe – umknęła wam sztuka wokalna Janusza Szroma, to jego najnowszy, autorski album w pełni wynagradza tę sytuację. To już nie tylko wirtuozerski popis wokalistyki polskiego wokalisty, ale cały pakiet dźwiękowych pomysłów, wspaniałych aranżacji, zgrabnych kompozycji ale i pokłon w stronę tradycji wokalistyki jazzowej a nawet folkloryzująca zabawa „Czerwonym Jabłuszkiem” czy szlagierem „Byłaś serca biciem”.
Janusz Szrom jest „notorycznym” laureatem prestiżowego plebiscytu Jazz Forum i jako Jazzowy Wokalista Roku swą przebogatą – bo obejmującą ponad 40 płyt – dyskografią deklasuje wielu śpiewaków tzw. muzyki rozrywkowej. Jest nie tylko doskonałym wokalistą, ale także kompozytorem, aranżerem i dyplomowanym (doktor habilitowany sztuki muzycznej) pedagogiem. Artysta obecny jest na scenie jazzowej od połowy lat 90-tych i niezwykle konsekwentnie trzyma się wytyczonej przed laty jazzowej ścieżki. Nagrywał i koncertował z artystami stanowiącymi elitę polskiej sceny muzycznej, takimi jak Ewa Bem, Krystyna Prońko, Andrzej Jagodziński, Włodzimierz Nahorny, Wojciech Młynarski, Bogdan Hołownia, Jacek Niedziela-Meira, Zbigniew Wrombel ( z którym zrealizował subtelny „Śpiewnik” ze standardami polskiej muzyki rozrywkowej). Artysta jest autorem projektu muzycznego „Straszni Panowie Trzej”– pierwszego jazzowego opracowania piosenek Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory. Przygotował także „Andrzej Zaucha Song Book” – trzytomową monografię artysty w formie zapisu nutowego wykonywanych przez niego utworów. Dwa spośród jego albumów otrzymały status Złotej Płyty („ Straszni Panowie Trzej” oraz „ Pogadaj ze mną”).
Album „Janusz Szrom” jest zdecydowanie nowocześniejszy, niż oczekiwać tego należałoby od wokalisty jazzowego. To już nie tylko sięganie do przebogatej stylistyki „scata”, pięknie wykorzystanej „maniery McFerrina”, ale przede wszystkim ogromny warsztat wykonawczy, jakim dysponuje wokalista. To jeden z najciekawszych projektów muzycznych, przygotowanych przez jazzowego (!) wokalistę, który nie kryjąc swych standardowych fascynacji standardami, proponuje zgoła inne, ultranowoczesne podejście do śpiewu oraz jego „technologicznego zmanipulowania”. Album „Janusz Szrom” jest bowiem niezwykle ciekawym produktem naszych dźwiękowych technologii. Artysta zrealizował go z pewnością żmudną techniką wielośladowych rejestracji, budowania brzmienia i faktury muzycznej poprzez nakładanie swojego głosu w skalach i możliwościach jakich trudno dopatrywać się w typowych nagraniach wokalistów jazzowych. Bohaterem albumu jest oczywiście Janusz Szrom, który wykonuje wszystkie partie wokalne, ale nie bez znaczenia jest tutaj także praca realizatorów ( Marka Bychawskiego i Pawła Betley’a), twórcy masteringu (Artur Głebocki) i producent Marka „Maro” Nowaka oraz fotografika Adama Krause. Janusz Szrom pokazał się na swej autorskiej ( w pełnym tego słowa znaczeniu) płycie, jako elokwentny wokalista-producent, który sam buduje swoją wokalną orkiestrę. Jawi się zatem wokalista, jako inicjator wszelkich barw i dźwięków i czyni to w pięknym, naturalnym artystycznym skojarzeniu.
Słuchając albumu „Janusz Szrom” niezwykle nachalnie poddawałem się porównaniom: a to licznym „Impresjom”, jakby najlepszym wzorcom Bobby’ego McFerrina, a to zgrabnym i wspaniale zaaranżowanym barwom i nastrojom przywodzącym na myśl The New York Voices a nawet rozbudowanym pomysłom sięgającym najlepszych brzmień Lambert-Hendriks-Ross. Ale – co jest tutaj nie bez znaczenia- sesja albumu Janusza Szroma została wyprodukowana (to chyba najwłaściwsze określenie ogromu pracy realizacyjnej i producenckiej) przez „one man orchestra”, wokalistę, dla którego głos, wokaliza, barwa, rytm i brzmienie jest równoznaczne z ekspresją instrumentów, poczuciem swingu i pogodnym rozśpiewaniem.