Już pierwsze albumy Pink Freud sygnalizowały, że na polskiej scenie jazzowej pojawił się zespół, który nie nawiązując do zgranej „polish kind of jazz” zaproponuje brzmienie, jakiego do tej pory tęsknie podsłuchiwaliśmy u Amerykanów (np. Bad Plus, Medeski-Martin-Wood, John Zorn) lub eksperymentujących Europejczyków (np. Get The Blessing, Eric Triffaz).Teraz mamy do czynienia z nowym, muzycznym wyzwaniem i strategią, która przywołuje na myśl wspomnienia „young power” i „yassu” sprzed kilku dekad.
Pierwsze albumy formacji Wojtka Mazolewskiego („Zawijasy”, „Sorry Music Polska”) pokazywały jeszcze zagmatwanie tym co dziwne, nowocześnie i awangardowe, by wraz z płytą „Monster of Jazz” precyzyjnie zawładnąć publicznością i pozyskać przychylność krytyków. Odtąd Pink Freud stali się ulubieńcami popularnych festiwali, klubowych sesji i prezentacji w nobliwych salach Japonii, Francji, Szwecji. Być może intensywność tych grań i kulturowych skojarzeń jest najważniejszą inspiracją dla muzyki, skoro najnowszy album „Horse & Power” jest -zdaje mi się – taką wysublimowaną kompilacją tego, co ciekawe (egzotyczny świat), nowoczesne (rozbudzone brzmienia) i niezwykle zgrabnie skonstruowane (barwa, brzmienie, improwizacje podporządkowane aranżacyjnej strukturze).
Kwartet Pink Freud to najlepsza reprezentacja nowego, polskiego jazzu. Formacja,która nie odcina się od tradycji, ale szuka w niej swego najpełniejszego odniesienia. Raz jest to subtelność europejskiej awangardy lat sześćdziesiątych, innym razem śmiałe nawiązane go Erica Doplhy’ego lub japońskie pomruki „Konichiwa”. Niesforny basista i kompozytor W. Mazolewski wraz z kolegami (Tomaszem Dudą, Adamem Milwin-Baronem i Rafałem Klimczakiem) nagrali album, który powinien na najbliższe sezony stać się wzorcem tego, jak pojmować nowoczesność i awangardowość jazzu. Czyli tak, by bawiąc się jazzową frazą budować pięknie improwizowaną i dokładnie przemyślaną muzykę.