Michael Murphy – reżyser filmu dokumentalnego „Nowy Orlean: Miasto Muzyki” jest rodowitym nowoorleańczykiem, który od lat pasjonuje się historią kultury swojego miasta. „Muzyka Nowego Orleanu stała się nie tylko celebracją życia- mówi reżyser tego znakomitego dokumentu – ale też wyrazem potrzeby i pragnienia wolności. Muzyka w Nowym Orleanie to coś więcej niż doznanie artystyczne, to też źródło głębokiej inspiracji i duchowego pojednania najróżniejszych grup etnicznych, jakie napłynęły przez trzy wieki do tego miasta”. Ponad ćwierć wieku za kamerą, zdobywca wielu nagród. Wyreżyserował i wyprodukował programy telewizyjne i serie internetowe oraz ponad tysiąc godzin relacji z festiwali takich jak New Orleans Jazz & Heritage, Newport Jazz, Sasquatch, Sasebo czy Kobe Jazz. Jego najnowszy film to dokument fabularny „Up From the Streets – New Orleans The City of Music” opowiada o mieście, w którym żyje i pracuje.
Nim zasiadłem przed ekranem by obejrzeć „Nowy Orlean: Miasto Muzyki”, wróciłem wspomnieniami do moich wizyt w Nowym Orleanie. To tam otrzymałem tytuł Honorowego Obywatela tego miasta, ale dopiero po „kataklizmie Katriny” bałem się kolejnej podróży do Nowego Orleanu. Nie z obaw przed trudnościami, ale konfrontacji z tym co zapamiętałem z przed ponad ćwierć wieku, z tym co zobaczyłem później w mediach po Katrinie i spotkaniach z muzykami z Nowego Orleanu. Już na lotnisku im. Louisa Armstronga wiem, że znajduję się w innej Ameryce. Niewiele z amerykańskiego blichtru, sporo bałaganu i latynoskiego luzu. Na zamówiony van czekamy prawie godzinę, ale nikt się już tym nie przejmuje. Zbliża się noc w Nowym Orleanie ! Perspektywa jazzowej nocy w Mieście Jazzu działa kojąco, tak samo jak przytulny St.Charles Suite Hotel uzurpujący sobie miano francuskiego „butique”, ale przecież bardziej zbliżony do standardu typowych amerykańskich moteli. Doskonała lokalizacja – przy legendarnej linii Street Car, obok historycznej dzielnicy Treme, tuż obok nobliwej Garden District, bliskość Magazine Street, uniwersytetu NOLA oraz spacerowa chwila do słynnej dzielnicy French Quarter. Gdy jestem w Nowym Jorku, Chicago lub Pittsburgu nie dziwi mnie smaczny, niepowtarzalny „hot dog” serwowany na rogu prawie każdej ulicy. Nowy Orlean proponuje natomiast szybkie danie, jakiego nie uświadczysz w żadnej innej części Ameryki : to wielki „po-boy” czyli rodzaj ogromnej kanapki (francuskiej bagietki załadowanej obficie różnościami: kiełbaskami, hamburgerami, serem, szynką, warzywami a nawet .. frytkami). Po takim mega-sandwiczu mocne piwo ( bo wszystko jest przecież „ spicy & hot ” ) i wizyta w słynnym klubie Vaughan’s. W tej obskurnej budzie, już sporo po północy jest ponad setka rozbawionych turystów i lokalnych bywalców, którzy każdego czwartku przychodzą tutaj posłuchać najpopularniejszego muzyka dzisiejszego Nowego Orleanu. Rolę – podobną jaką kiedyś pełnił Satchmo – odgrywa z gracją doskonały trębacz i wokalista-showman Kermit Ruffins. Jego niekończący się show ( Kermit Ruffins & The Barbecue Swingers) jest mieszanką tego, czym dzisiaj pulsuje nowoorleański jazz: hitami mardi-grass, zydeco, przebojów Fatsa Domino i jazzowych ever-greenów. Kermit jest niezwykle aktywnym muzykiem, bardzo popularnym w Nowym Orleanie: grywa kilka koncertów w tygodniu w najróżniejszych klubach, nagrywa dla oficyny Marsalisów, jego płyty są typowym CD-prezentem z Nowego Orleanu. Wszędz