z Dionizym Piątkowskim rozmawia Beata Sadowska

Producent płyt, współorganizator wielu koncertów jazzowych, autor tysięcy publikacji w prasie polskiej i zagranicznej, wykładowca i członek muzycznych stowarzyszeń. Czytając Twój życiorys nie sposób nie zadać pytania – jaki jest Twój sposób na pomnażanie czasu?

Jest teraz takie modne określenie:  jestem bardzo zajętym człowiekiem. Ktoś ładnie powiedział o mnie : jesteś podróżującym domatorem. Nie zwracam uwagi na czas, co nie znaczy ,że żyję i pracuję beztrosko. Kiedy potrafisz pogodzić zawód z pasją a do tego cieszyć się i dzielić sukcesem z najbliższymi to nie jest potrzebny Ci żaden zegarek, kalendarz. Należę do tych nielicznych , którym pasja zapętliła się z zawodem. Tak – robię to co lubię i…lubię to co robię. Często pytany o swoje hobby z smutkiem stwierdzam, że takiego nie mam. Bo wszystko kreci się wokół jazzu : praca, spotkania, koncerty, podróże….

Twoja miłość do jazzu trwa chyba od zawsze?

Ta sztuka i kultura zawładnęła mną na zawsze. Trwa to dekady choć coraz częściej zanurzam się w inne rejony: muzyki klasycznej, etnicznej. Jestem klinicznym przykładem „porażenia jazzem”: Jest w młodym człowieku taki okres – tak tłumaczę moją fascynację z lat siedemdziesiątych –  w którym chłonie się  wszystko i najpełniej : opowieści o seksie, pierwsza wódka i pierwszy kac, ale także pierwsze ważne doznania „artystyczne”, słuchanie tego co najbardziej pasuje, przylega. Moje pierwsze ważne nagrania to płyty z jazzowymi balladami – Rollinsa, Coltrane’a, Bena Webstera, trochę bossa-novy Stana Getza. I to był ten „ zapalny „ moment. Moi koledzy słuchali wtedy Led Zeppelin, Hendrixa, Deep Purple, a mnie z tej półki pasował już tylko Santana z Johnem McLaughlinem, jakieś radosne dźwięki Corei, trochę muzyki swingowej . Słuchałem sporo radia,  rodzącej się Trójki; potem coroczny zjazd na kilka dni na wielkie wtedy Jazz Jamboree i chłonięcie wszystkiego, co przynosił jazzowy świat. Z czasem stałem się bywalcem innych festiwalu, także zagranicznych…

Jak oceniasz sytuację jazzu w tych trudnych dla kultury czasach?

Naszą przypadłością jest próba dostosowania rodzimego jazzu do standardów amerykańskich. Ale są to – proszę mi wierzyć – dwa różne światy. Jazz w Ameryce jest swoistą kulturą, obyczajem, sztuką, stylem bycia i życia.  Jazz nigdy taki nie będzie w Europie i w Polsce. Nasz jazz jest – że użyję kolokwializmu- akademicki, muzycznie i brzmieniowo poprawny, wręcz ciekawy, ale nie jest amerykański. Muzycy z kręgu New Black Music, z którymi często na ten temat rozmawiam kwitują to lakonicznie: my tworzymy  „prawdziwy” jazz a wy gracie jazz – music. Kochajmy zatem i szanujmy jazz europejski, w tym także doskonały jazz polski. Jazz zawsze był muzyką elitarną, przy czym elitarność tej sztuki nie wynika bynajmniej z natężenia uczestniczenia  i kreacji tej muzyki. Także w USA jazz nie jest muzyką masową, choć niektóre dekady historii tej muzyki taką masowość kreowały .Nikt jednak nie mówi o kryzysie jazzu w Ameryce, gdy jedynym sensowym odniesieniem dla takiego stwierdzenia powinny być np. komercyjne notowania ilości sprzedanych jazzowych płyt. Na takiej podstawie łatwo jednak  wysnuć błędny wniosek, że mamy w USA do czynienia z kryzysem jazzu , bo przecież Amerykanie kupują więcej płyt np. country niż jazzu. Taka analogia w Polsce jest także myląca: w kraju odbywa się  rocznie ponad  sto dużych festiwali. Tak więc na dobrą sprawę każdego tygodnia odbywają się co najmniej dwa festiwale jazzowe !  Jeśli do tego dodać kilkaset imprez klubowych – to obraz dzisiejszego, polskiego jazzu jest imponujący. Od ponad dwunastu lat organizuję koncerty cyklu Era Jazzu i zawsze imprezy te mają komplet słuchaczy. I dzieje się tak zarówno w prestiżowych salach koncertowych, jak i na klubowych estradach. Czy osiem tysięcy fanów jazzu oklaskujących Jana Garbarka, kilka tysięcy Ala Di Meolę to  kryzys jazzu ? Czy brak biletów – na wiele tygodni przed koncertami  Ery Jazzu  to kryzys  tej muzyki jazzu ? Dzisiaj jazz jest w swoim najlepszym okresie – doskonałej recepcji, swoistego elitarnego snobizmu, ale także równania do sztuki o wysokich aspiracjach.

Poprzez koncerty i wszelkie aktywności, w które się angażujesz propagujesz jazz. Czy utalentowany muzyk polski będący na początku kariery zawodowej może liczyć na Twoje wsparcie?

Wielokrotnie współpracowałem z  polskimi muzykami. Najczęściej organizując specjalne projekty. Zapraszając Michała Urbaniaka i Tomasza Stańko, lansując młodych polskich jazzmanów. Ale interesuje mnie już teraz bardziej pełnienie roli promotora a nie pomysłodawcy i realizatora takich projektów. Chcę  kreować i wpływać na jakość polskiego jazzu. To jest także nowe oblicze Ery Jazzu, która już wkrótce stanie się także bazą dla młodego, polskiego jazzu. Dla takiej koncepcji konieczny jest nie tylko mój entuzjazm, ale także doskonała baza, którą udostępnić mogą jedynie wiarygodni partnerzy; media, instytucje kultury, sponsorzy.

A jak jest ze sponsorami? Czy artyści jazzowi w Polsce mogą liczyć na mecenat?

Na polskim rynku Era Jazzu jest swoistym ewenementem. Od samego początku wspierana jest poprzez wiarygodny mecenat Polskiej Telefonii Cyfrowej. Dzisiaj już nikogo nie dziwi, że Era Jazzu to Era. Wypracowaliśmy przez lata modelowe warunki współpracy. Nigdy dotąd na polskim rynku nie wykreowano tak rozpoznawalnej marki , w sensie jakości i prestiżu, która dzięki udziałowi najważniejszych i niekwestionowanych gwiazd muzyki stworzyła tak ważną imprezę. Naturalnie sukces naszych koncertów oraz towarzyszących im projektów byłby niemożliwy bez tysięcy entuzjastów , którzy tak gromadnie przybywają na koncerty Ery Jazzu. Poprzez liczny udział fanów, największych  gwiazd oraz  ekskluzywnych wydawnictw , nie zatracając niczego z elitarności tej muzyki, stworzyliśmy prestiżową i niepowtarzalną  imprezę. Ale to  także jest przedsięwzięcie komercyjne, realizowane głównie poprzez  wsparcie sponsorów. Jeżeli byłoby inaczej  nie wystąpiłby w Polsce żaden liczący się artysta ! Ciekawy pomysł musi pozyskać zaplecze finansowe, a nie odwrotnie. Era Jazzu nie jest krezusem, ale  dzięki prestiżowym i wiarygodnym partnerom  może pracować z tzw. biznes-planem i sporą dozą spokoju.

Czy sukces Ery Jazzu, tak duży rozwój tej imprezy zaskoczył Cię?

Nie, bo to był od początku przemyślany pomysł. Kiedy w 1998 roku startowałem z Erą Jazzu wiedziałem, że ma to być impreza inna niż wszystkie dotychczasowe, podobne festiwale w Polsce. Przede wszystkim postawiłem na ekskluzywność i prestiż wydarzeń,  a co za tym idzie, taki dobór artystów, by ich koncertami przerwać tuzinkowość innych prezentacji. Stąd też wielu artystów pojawiało się pod szyldem Ery Jazzu po raz pierwszy w Polsce .I zawsze – co jest już regułą imprezy-  na jedynych koncertach w kraju. W ramach Ery Jazzu zrealizowaliśmy ponad dwieście koncertów, w wielu uczestniczyły gwiazdy najwyższego formatu, Niezwykle miło wspominam spotkania i koncerty legendarnego Tootsa Thielemansa, kapryśnej Dianny Krall,  Gato Barbieri’ego, Keith Jarretta, Wayne Shortera, Joe Zawinula, ale także koncerty, które rozpoczęły długie przyjaźnie : z Herbiem Hancockiem, Al Di Meolą , Davidem Murrayem, Janem Garbarkiem, Cassandrą Wilson…

To wiemy po latach, a jakie były początki? Czy trudno było przekonać gwiazdy do uczestnictwa w tym projekcie?

Początkowo chciałem pokazać wielkie gwiazdy w klubie, tak by zadziwić poznańską publiczność, że legendarny Joe Scofield gra w klubie, jest tam Steve Lacy, Lee Konitz, James Blood Ulmer…Wnet się jednak okazało, że pomysł  trzeba powielić w innych miastach; tak na naszej mapie koncertowej pojawił się Wrocław, Kraków, Gdańsk, Warszawa. Ranga wielkich gwiazd jakie od wielu lat pojawiają się pod szyldem Ery Jazzu jest rzeczywiście imponująca. Dzisiaj być na koncercie Ery Jazzu jest ‘ trendy ”.Bo sam jazz stał się muzyką modną, poszukiwaną. Era Jazzu nie może wyzbyć się możliwości prezentowania wielkich gwiazd jazzu, ale sam projekt daje mi ogromne możliwości pokazywanie także tych , których kariery rozgrywają się w Ameryce, Europie, daleko jednak poza naszymi estradami. Z jednej więc strony wielkie, komercyjne i jazzowo populistyczne nazwiska jak Diana Krall, Al. Di Meola, Wayne Shorter, Herbie Hancock, Jan Garbarek, Cassandra Wilson, John McLaughlin ; z drugiej strony artyści ,którzy – właśnie  poprzez koncerty Ery Jazzu – zaistnieli wspaniale w polskiej świadomość artystycznej. Lista ta jest niezwykle długa, ale jest także powodem mojej dumy. Przedstawiłem polskiej publiczności ,po raz pierwszy, takie znamienite osobowości, jak Patricia Barber, Dianne Reeves, Nnena Freelon, Mariza, Angelique Kidjo, Abbey Lincoln, cały nurt chicagowskiej New Black Music, wyśmienitych innowatorów : Carlę Bley, Dino Saluzziego, Davida Murray, Omara Sosę…Nie staram się kreować artysty, ani jego popularności – ale zapraszać takie osobowości, których debiut pod szyldem Ery Jazzu jest najdoskonalszą przepustka do kariery i uwielbienia na polskim rynku. Stąd może większą satysfakcję daje mi realizacja takiego koncertu, gdzie warstwa artystyczna musi bronić się sama, gdzie enigmatycznie brzmiące nazwisko nie koniecznie  jest gwarancja  komercyjnego sukcesu. Ale ogromna radość, gdy już po koncercie zachwycona publiczność  nagradza artystę „standing ovation „.

Artyści bywają kapryśni. Możesz opowiedzieć o „dziwnych” wymaganiach, zachowaniach gwiazd jazzu, które gościsz na koncertach?

Każdy koncert jest specyficzny i trudny, ale bywają takie, które zapadają długo w pamięci. Kapryśny koncert Dionne Warrick, trudny logistycznie koncert Cassandry Wilson w Hotelu Hilton, nerwowy i stresujący koncert Keith Jarretta.  Mimo, że w ramach naszego cyklu realizowaliśmy bardzo karkołomne  pomysły to nie było dotąd takiej „ kapryśnej” gwiazdy., jak Diana Krall. Artystce i jej kwartetowi towarzyszyła blisko 30-osobowa ekipa techniczna – od osobistej fryzjerki i garderobianej , po kucharzy i osobistego ochroniarza – asystenta, w czasie całego pobytu obwiązywał całkowity zakaz fotografowania, nagrywania. Także w czasie koncertu ! Artystka nie spotkała się z mediami, nie udzieli żadnego wywiadu…Pilnie strzeżoną tajemnicą był przylot artystki oraz hotel ( w pokoju artystki został zamontowany fortepian).Dla Diany na zapleczu estrady wybudowano przestronną kuchnię ( gdzie przygotowywane były wykwintne posiłki dla gwiazdy; menu –tajemnica kontraktu). Zbudowano i wyposażono według specjalnych ustaleń garderobę artystki. W Sali Kongresowej mogło przebywać 2881 słuchaczy, każda dodatkowa osoba powodowała wstrzymanie koncertu, próba zrobienia zdjęcia – przerwanie koncertu…

Słuchanie dobrej muzyki to czysta przyjemność, ale koncert to sam finał. Jak wygląda organizacja?

Nasza firma nie jest wielka, zatrudnia na wszystkich etapach produkcji około stu osób. Współpracuję z tymi samymi firmami producenckimi i transportowymi. Ciągle potrzebny jest do załatwienia stos papierków, różne zgody, pozwolenia. Utarte ścieżki logistyczne sprawdzają się dobrze, każdy zna swe zadanie. Na dobrą sprawę mogę zrobić całość nie ruszając się z mego domu spod Poznania. Czasy się ogromnie zmieniły, staliśmy się europejscy, moi współpracownicy rozmawiają w kilku językach, noszą dobre ubrania, dysponują światowym sprzętem, a to wszystko składa się na sukces całości. A przecież mój stres nie zmniejsza się, bo to ja muszę podjąć wszelkie, najczęściej błyskawiczne decyzje, jeśli wymaga tego sytuacja, a zawsze wymaga.Obowiązuje naczelna zasada: trzeba być wiarygodnym i konsekwentnym. Gdybym po 30 latach spędzonych w jazzie zaczął nagle  organizować np. „country po polsku”, to nie byłoby to w porządku wobec „ mojej” publiczności. Stałbym się niewiarygodny. Wadą zawodową wielu promotorów muzycznych jest to, że rozmieniają się na drobne, zajmują się wszystkim. Jak się nadarzy okazja, to robią przedsięwzięcie folkowe, jak się uda, to rockowe, potem jazzowe, potem biesiadne.  Tak nie można pracować ! Podczas pobytów w Stanach Zjednoczonych nauczyłem się jednego: musisz konsekwentnie dochodzić do perfekcji w jednej dziedzinie. Ja zawsze byłem oddany jazzowi i  maniakalnie wręcz kojarzony z jazzem.

Czy artyści występujący na organizowanych przez Ciebie koncertach to Twoja intuicja muzyczna, preferencje, czy też sponsorzy sugerują pewne nazwiska?

Zawsze najbardziej liczy się pomysł do którego mogę przekonać innych, zwłaszcza partnerów finansowych. Zauważyłem z niemałym zdziwieniem, że często trudniej jest zachęcić do wydania przez kogoś dwóch tysięcy złotych, niż dwustu tysięcy. Wychodzi na to, że trud dojścia do szczęśliwego finału w obu wypadkach jest bardzo podobny, ale satysfakcja i możliwości działania kompletnie inne. Pracuję z dala komercyjnego zgiełku celowo unikając populistycznych, estradowych działań. Era Jazzu jest inna: to przecież wielkie jazzowe przedsięwzięcie, które prezentowana jest  w wielu miastach Polski. I co jest znamienne nasze koncerty odbywają się przez cały rok. Dziś, po wielu latach obcowania z jazzem, dostaję po kilkanaście ofert dziennie, mam więc z czego wybierać. Staram się unikać gwiazd komercyjnych, ale przecież publiczność głosuje także nogami. Era Jazzu to mój autorski projekt, stąd też moje muzyczne fascynacje są często najważniejszym argumentem w doborze artystów. Na pierwszym miejscu jednak zawsze stawiam wysoki poziom muzyki. Najbardziej lubię projekty niekonwencjonalne, nad którymi trzeba się napracować, nabiegać..

To komfortowa sytuacja, ale wypracowałeś ją sobie przez lata. Jak na przestrzeni tych lat zmienił się rynek, możliwości? Jest wiele nowych aspektów ułatwiających ale i utrudniających. Które przeważają?

Już dzisiaj można mówić o prawdziwym rynku europejskim, to jest polskim music-biznesie, który  bardzo wnikliwie i elastycznie reaguje na wszystko  co modne, popularnie i ważne w muzyce. Po wielu latach, gdy polscy producenci i firmy koncertowe postrzegani byli, jako amatorzy i entuzjaści  nadszedł czas pełnej profesjonalizacji tego rynku i usług; Dzisiaj oferta koncerty z Warszawy czy Poznania ma taka samą rację bytu oferta agencji koncertowej z Berlina, Amsterdamu czy Londynu. Polscy promotorzy dobrze płacą i zgadzają się często na warunki ekstremalne. Jest to wynik wyjałowienia rynku oraz ambicjonalnej polityki rodzimych agencji koncertowych oraz rozbuchanych  np. budżetów samorządowych. Sezon wielkich koncertów stał się swego rodzaju wyścigiem, między wielkimi miastami, które przedstawi ważniejszego i popularniejszego artystę. Te koniunkturę wyczuli managerowie wielskich gwiazd i bez skrupułów drenują rynek. Proszę tylko spojrzeć na mapę koncertową  Polski ostatnich lat. Takiego urodzaju wielkich gwiazd nie ma nigdzie w Europie !!! W polskim show biznesie najbardziej drażni mnie bylejakość. To nasza narodowa przywara. Jeżeli ktoś organizuje koncert, to bilety drukuje na jak najtańszym papierze, afisze rozlepiane na płotach i rusztowaniach, bierze najtańszą i najgorszą firmę nagłośnieniową, a artyście podstawia amatorski wzmacniacz gitarowy – to jest to przejaw niekompetencji, bylejakości, topornej amatorszczyzny. Przykre, ale – poza nielicznymi wyjątkami – jest to zjawisko nagminne. I wcale nie chodzi o brak pieniędzy. W Polsce zjawisko bylejakości przejawia się na każdej płaszczyźnie, zabija nawet najlepszy pomysł i postrzeganie imprezy. Zaprasza się kiepskie gwiazdy, często gwiazdy przebrzmiałe. Mówię głównie o muzyce popowej. Media kreują wydarzenie jako przyjazd wielkiej gwiazdy, która wielką staje się na potrzeby tego jednego koncertu.  To jest oczywisty kryzys mediów. Wystarczy, że gwiazdę muzyki pokaże się w kilku tytułach prasy kobiecej, w telewizji przedstawi kilka teledysków i nieoczekiwanie okazuje się, że oto na naszych oczach wyrasta w ciągu paru dni  „ wielka gwiazda” .Najczęściej „artysta” nie istnieje na innym rynku i umiejętnie wykorzystuje swoje „ polskie 5 minut”. Kolejną wadą polskiego biznesu muzycznego to brak ludzi odpowiedzialnych za przedsięwzięcie. Agencje koncertowe i promocyjne pojawiają się i znikają pozostawiając po sobie bulwersujące afery. Tylko nieliczni organizatorzy firmują swoje projekty własnym nazwiskiem. Dla mnie to jest najwłaściwszy „ trade mark” imprezy. Czuję się absolutnie odpowiedzialny za wszystko i pieczętuję to swoim nazwiskiem !

A sami słuchacze? Mam wrażenie, że to ludzie coraz bardziej wymagający i wyedukowani. Trudno im dogodzić?

Nie chce być posadzony o banał, ale mamy doskonałą publiczność, który słucha muzyki ! Wielokrotnie podkreślają to  zwłaszcza muzycy z USA. Nikt nie gada, nie pije piwa i pali papierosów; w dużych salach publiczność słucha  jazzu ,jak w filharmonii. Czasami są to nawet sytuacje komiczne, dalekie od specyfiki jazzu :określonego luzu, zabawy, emocji. Kiedy kilka lat temu Dianne Reeves wraz z dwoma gitarzystami  wychodziła na scenę Sali Kongresowej była przerażona. Skupienie wielotysięcznej publiczności, jak w filharmonii ! . Dopiero pierwsze dźwięki pobudziły słuchaczy do „ swingin ”, do zabawy. Także nasza serdeczność, gościnność, aplauz oraz przygotowanie produkcyjne Ery Jazzu to dla mnie także …. dyskomfort, bowiem przy każdym pożegnaniu, artysta już zapowiada się z następnym koncertem. I jak tu odmówić ? Przecież , jest jeszcze tylu wspaniałych artystów, jakich chciałbym przedstawić!

Jak jest z terminarzem artystów. Ciężko go zgrać z możliwościami tu, na miejscu? Z jakim wyprzedzeniem trzeba planować występ znanego artysty?

Dzisiaj nie jest trudno zaprosić jakąkolwiek gwiazdę na koncert do Polski. Format artysty zależy wyłącznie od zasobności portfela oraz wiarygodności promotora. Mam to szczególne szczęście, ze uczestniczę w jazzowym świecie blisko trzydzieści lat i poznałem przez ten czas chyba najważniejsze osoby  jazzu. Nie mam trudności, by zaprosić kogokolwiek, często wystarczy telefon do artysty. Swój autorytet bronię przede wszystkim marką Ery Jazzu – i staram się tak dobierać  muzyków, by ich koncert był autentycznym , a nie wykreowanym medialnie ,  wydarzeniem. Dzięki takiej polityce pozyskiwałem największych i to do pomysłów, którym wielcy artyści podawali się pokornie. Tak powstał wspólny projekt Al Di Meoli wraz z orkiestrą kameralną Amadeus, koncert „gershwinowski” Hancocka, niepowtarzalny koncert Cassandry Wilson i kwartetu Davida Murray.

Twoje nazwisko to renoma dla wykonawców z całego świata. Czy jest ktoś, kto Ci odmówił, a z kim bardzo chciałbyś zagrać?

Nie mam specjalnej listy życzeń, bo choć Era Jazzu jest moim autorskim projektem, to przecież gram ją dla tysięcy słuchaczy, którzy oczekują zawsze ciekawej, wielkiej i wspanialej gwiazdy. Oczywiście staram się pozyskiwać takich artystów, którzy powinni pokazać się w Erze Jazzu, ale także takich, których obecność na polskiej scenie jest  obowiązkowa. Z jednej więc strony mamy armię wspaniałych i mniej znanych w Polsce artystów, z drugiej tych kilkunastu, którzy swoją komercyjną popularnością  świadczą o prestiżu naszej imprezy. Stąd w naszym cyklu taka różnorodność . Ale to jest  także siła Ery Jazzu ! Oczywiście, pracuję nad wieloma projektami, niektóre umykają z prozaicznych powodów, inne wymagają wieloletnich zabiegów. Taką była np. moja praca nad zaproszeniem do Polski  wybitnego pianisty Oscara Petersona. Niestety stan jego zdrowie uniemożliwił mi realizacje tego pomysłu; równie trudny jest recital nad którym pracuję od wielu lat – to jest jazzowy koncert wiolonczelisty Yo Yo Ma. Teraz realizuję jazzowy koncert kwartetu perkusisty The Rolling Stones, Charliego Wattsa.

Twój talent organizacyjny i muzyczna intuicja oraz wypracowane nazwisko otwierają wiele dróg, Czegóż można Ci zatem życzyć?

Poznałem najwspanialszych ludzi świata, jest to największy skarb, jaki mogę wynieść z tej pracy. Z wieloma wielkimi  gwiazdami serdecznie się zaprzyjaźniłem. Poznałem największych : od Dave’a Brubecka, Dizzy’ego Gillespiego  i Stephane’a Grappeli’ego po  Dianę Krall, Herbiego Hancocka,  Jana Garbarka, Cassandrę Wilson, Wayne’a Shortera, ale także Barbarę Hendricks ,Marizę , Jennifer Rush i Boba Geldofa… ale to już zupełnie inna historia.

z Dionizy Piątkowskim rozmawiała Beata Sadowska/ Chic Magazine/2010

Dionizy Piątkowski