Jest w muzyce amerykańskiej jakaś szczególna właściwość, która pozwala nagraniom, kompozycjom i piosenkom zauroczyć się w pogodnej, przebojowej i soulowej stylistyce. To tak zwana klasyka „sweet soul music” znaczona takim nazwiskami jak Sam Coke, Ray Charles, Aretha Franklin, Al Green czy Salomon Burke. Ale to także znakomite odniesienie dla dzisiejszych wokalistów, którzy w brzmieniu i nastrojach soul music odnajdują format dla własnej sztuki. Tak odbieram „Down at the Juke Joint”- nowy album chicagowskiego wokalisty Geralda McClendona.  Zrealizowaany z polotem, doskonale zagrany i jeszcze ciekawej zaaranżowany. Przepełniony pulsującą duszą „starej szkoły”, z piosenkami stworzonymi przez utalentowanego autora tekstów, perkusistę i producenta Twista Turnera, ożywionymi przez pełne pasji interpretacje. Tuzin utworów stanowi znakomity wybór zgrabnych i pięknych  soulowych ballad zaśpiewaych przez chicagowskiego wokalistę i stylistę klasycznego rhythm and bluesa.

Gerald McClendon jest  jednym z najbardziej wszechstronnych artystów, który z dumą wychwala swoich mistrzów Marvina Gaye’a, Wilsona Picketta czy Otisa Reddinga. Jego miłość do muzyki obejmuje wszystkie gatunki, doskonale odnajduje się w rocku, soulu, bluesie, country i standardach jazzu. McClendon współpracował przy wielu projektach muzycznych, takich jak spektakl „Ten Percent Of Molly Snyder”, był głównym wokalistą albumu  „Sleeping While The River Runs”, śpiewał w  „Sweet Emotion: Songs of Aerosmith”, nagrał „Battle Of The Blues: Chicago Vs Oakland” współpracował także z Vincem Salerno przy filmie „Grabbing The Blues By The Horns”. Zadebiutował w 2019 realizując dla  Delta Roots Records solowy album „Can’t Someone Stop Me Now”, który spotkał się z ogromnym uznaniem krytyków. Jest także autorem  albumu  „Let’s Have A Party”, który nagrał  w 2021 roku. Wokalista odznacza się wielką oryginalnością i  zdolnością do zatracenia się muzyce, tworzy unikalne brzmienia  i – nie unikając inspiracji – konsekwentnie buduje swój artystyczny wizerunek, określany często jako „soulkeeper”.

Dionizy Piątkowski