Kiedy słucham płyty „ BabaGada ” cały czas powraca jakaś bezsensowna pretensja-mantra: że chyba coś przeoczyłem, o czymś nie wiedziałem, albo że po prostu zbyt długo artystka skrywała się za parawanem front-manów.  Jola Szczepaniak nie jest debiutantką, choć tak powinno postrzegać się jej autorski, solowy album „ BabaGada ”. Lista muzyków, którzy zawdzięczają jej także sukces własnej muzyki jest ogromna: od Andrzeja Jagodzińskiego i Kazimierza Jonkisza po Michała Kulentego i całą plejadę muzyków, którym towarzyszyła swoim śpiewem i pomysłami zdobywając jazzowe ostrogi w prestiżowej Berklee College of Music. Można zatem śmiało powiedzieć :  Baba Śpiewa !

Ten album jest zatem zręczna przewrotnością jej skromności. Dawno nie słuchałem polskiej wokalistki jazzowej, która  tak zręcznie bawi się muzyką. To nie są wyśpiewywane frazy i wyuczone improwizacje, ale pełna paleta tego wszystkiego co w jazzie nazywamy swobodą, impulsem oraz emocją. Tylko wielkie wokalistki nabyły takiej właśnie wokalnej gracji, że słuchając ich śpiewu można się w nim już tylko bezpiecznie zatopić. Cassandra, Dee Dee, Nnenna Freelon, Dianne Schuur, Diane Reeves  – że wymienię tylko te, które swym cieniem mocno pokładają się na śpiewie Joli Szczepaniak. Czy jest to naganne ? To byłoby cudowne, gdyby takich nagan używać jako komplementów. Bo tak należy