“ On po prostu gra najbardziej szalone rzeczy. To znaczy jest w tym wszystko – przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Naprawdę ciężko jest odnaleźć unikalne głosy w muzyce. Zwłaszcza w jazzie wszyscy ostatnio próbują robić to samo. Nie chcę już słuchać ‘My Favorite Things’… To, co tutaj słyszę, to lider wśród artystów” – mówi Flying Lotus producent, który jest potomkiem Johna Coltrane’a, jednego z muzycznych mentorów Kamasi’ego Washingtona. Na ile są to słowa prorocze, na ile sprytny zabieg marketingowy, czas okaże. Teraz trudno osądzić czy błyskotliwa kariera saksofonisty jest czystym zbiegiem marketingowych i promocyjnych okoliczności, czy rzeczywiście rewolucyjną wolta dla jazzu. Nikt tak, na dobra sprawę, nie wie, dlaczego kalifornijski saksofonista Kamasi Washington okrzyknięty został sensacją. Dziennikarz prestiżowego magazynu Esquire, nazwał wręcz osobowość muzyka jako ”the saviour of jazz” upatrując w nim ( i z pewnością także w jego muzyce) cech przypisywanych z rozpędu jakiemuś enigmatycznemu zbawicielowi jazzu, który może uratować tę muzykę osamotnioną po rewolcie jazzu Johna Coltrane’a. Pokazały to entuzjastycznie przyjmowane koncerty oraz debiutancki album „The Epic”.
Kamasi Washington jest muzykiem nowej, jazzowej generacji; nie związany z pulsem awangardy Nowego Jorku i Chicago, z tradycją Nowego Orleanu. Urodził się i wychował na Zachodnim Wybrzeżu, w Los Angeles, gdzie tradycje nowoczesnego jazzu bliższe zawsze były progressive-jazzowi oraz stylistyce West-Cost. Kamasi Washington studiował zatem jazz ( i ulubione solówki Parkera, Coltrane’a, Shortera) na UCLA pod bacznym okiem wybitnego nauczyciela, pianisty i aranżera Geralda Wilsona. To poprzez rekomendacje Geralda Wilsona młody saksofonista koncertował z Herbie’m Hancockiem i Chaką Khan, chociaż bezkompromisowemu muzykowi bliżej chyba było do muzyki granej wraz z raperami Snoop Dogg’em i Kendrikiem Lamarem. Zagrał przecież na płycie „To Pimp A Butterfly” K.Lamara i zainteresował swoją wizją jazzu producenta Stevena Ellisona ( znanego bardziej jako Flying Lotus), właściciela wytwórni Brainfeeder, która wydała jego debiutancki album „The Epic”. W tym 172-minutowym, nagraniu pojawia się 32-osobowa orkiestra, 20-osobowy chór i 17 ciekawych kompozycji Kamasi Washingtona granych przez formację, określającą się jako The Next Step lub The West Coast Get Down.
” Świat, w którym żyje mój umysł, żyje w moim umyśle – mówi o nowym albumie Kamasi Washington. Ta myśl zainspirowała mnie do stworzenia albumu „Heaven And Earth„. Rzeczywistość, której doświadczamy jest wytworem naszej świadomości, ale nasza świadomość tworzy rzeczywistość opartą na tych samych doświadczeniach. Jesteśmy jednocześnie twórcami naszego osobistego wszechświata i tworów naszego osobistego wszechświata. Ziemska strona tego albumu reprezentuje świat takim, jakim go widzę na zewnątrz – świat, którego jestem częścią. Niebo na tym albumie reprezentuje świat taki, jaki widzę wewnątrz – świat, który jest częścią mnie. To, kim jestem i wybory jakie podejmuję leżą gdzieś pomiędzy”. Brytyjski The Guardian kwituje zatem nowy album entuzjastyczną recenzją, która modemu saksofoniście otwiera drzwi do jazzowego raju : „ …Amerykański saksofonista znalazł swój czas i to jest teraz: ten znakomity album łączy politykę z jazzem z przeszłości, tworząc gniewną, nową wizję. Jeśli przyjąć, że album „Heaven and Earth” to jazz dla ludzi, którzy nie lubią jazzu – a brzmi zbyt pejoratywnie- to po prostu trzeba wskazać, że na płycie Waszyngton kontynuuje odkrywanie słodkiego miejsca pomiędzy artyzmem a przystępnością. Niezależnie od tego, czy jego sukces doprowadzi publiczność do dalszej eksploracji jego muzyki ”.
Tymczasem wraz z zachwytem dla Kamasi’ego Washingtona i jego wizji nowoczesnego jazzu, jak bańka mydlana pęka „rewolucyjność” koncepcji, gdy – jakby w kontrze do jazzowych wydarzeń_ pojawił się nowy album kwartetu Johna Coltrane’a „ Both Directions Once” – pokazujący, że to z czym mierzy się Kamasi Washington i jego muzycy – wymyślono już ponad pół wieku temu.