Wśród kilkunastu książek, które powstały by opisać Krzysztofa Komedę chyba żadna dotąd nie zasłużyła na miano solidnej biografii wybitnego kompozytora i jazzmana. Jedne stawały się beletrystycznymi opowieściami („Komeda: księżycowy chłopiec”), inne („ Komeda: mój czas, mój jazz”) zbyt emocjonalnie wypaczały realia życia, muzyki i kariery. Sam miałem z tym poważny problem, gdy przygotowywałem „Czas Komedy” – dość dobrze przyjętą opowieść o poznańskim jazzie, Krzysztofie Trzcińskim – Komedzie i szeroko rozumianym czasie Komedy. Przyjąłem wtedy ( na początku lat 90-tych), że moja opowieść o czasach Komedy opierać będzie się o dokumenty ( prasowe, ikonograficzne) oraz wspomnienia osób, które związane były tak z poznańskim jazzem, jak i z muzyką i karierą Krzysztofa Trzcińskiego. Miałem ogromne szczęście ( nad czym ubolewa z pewnością Magdalena Grzebałkowska) spotkać wielu muzyków ( np. Jerzego Miliana, Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Józefa Stolarza, Janusza Hojana), rodzinę artysty ( matkę Zenobię Trzcińska, siostrę Irenę Orłowską), przyjaciół i znajomych Komedy ( od Kazimierza Radowicza po Andrzeja „prezesa” Wróblewskiego ) oraz  kolegów ze studiów ( np. państwa Przyborowskich, Pruszewiczów-Białeckich). Magdalena Grzebałkowska znalazła się zatem w sytuacji komfortowej: kilkanaście zwartych publikacji o Komedzie, ogromne archiwalia miesięcznika „Jazz” i „ Jazz Forum”, archiwa (państwowe i zbiory prywatne). Do tego spotkania i rozmowy z tymi, którzy uczestniczyli w „osobistym życiu polskiego jazzu” ( od Wojciecha Karolaka po Romana Polańskiego) i znali wybitnego poznańskiego muzyka.

Kiedy zobaczyłem okładkę „Komeda: osobiste życie jazzu” wiedziałem, że będzie to nie pomnikowa publikacja, ale  Komeda wyzbyty ze spiżowej otoczki i odbrązowiony. Kultowy polski kompozytor i muzyk jazzowy, z papieroskiem w ustach, inteligentnie i zawadiacko spoglądający na czytelnika. To był  sygnał, że Magdalena Grzebałkowska – mistrzyni biograficznego reportażu ( autorka biografii m.in. księdza Jana Twardowskiego oraz Tomasza i Zdzisława Beksińskich) nie skupi się na kolejnym, „wybitnym, spiżowym artyście”, lecz poszuka w nim cech, zachowań, wad i ułomności „normalnego faceta”.  Pamiętam tylko dwie podobne fotografie Trzcińskiego: gdy siedzi z Zofią Tittenbrun  w łóżku i gra na ….saksofonie; i druga – mniej znana fotografa – jakaś kalifornijska libacja,   gdy Komeda samotnie siedzi przy sole zastawionym butelkami i alkoholem. Ale ta okładkowa, znakomita fotografia Marka Karewicza, chyba najpełniej oddaje Trzcińskiego- skromnego, skupionego nonkonformistę. Jest także  sprytnym zaproszeniem do lektury.

Komeda: osobiste życie jazzu” jest dla mnie jedną z najważniejszych publikacji o polskim jazzie lat ”katakumbowych” i niezwykle zgrabną, interesującą oraz ciekawą reportażową opowieścią o życiu Krzysztofa Trzcińskiego – Komedy. Z ogromną ilością często banalnych informacji, doskonale opowiedzianym dzieciństwie artysty,  jego relacjach z kobietami ( matką Zenobią, siostrą Ireną, żoną Zofią, amerykańską narzeczoną Elaną), ciekawym umiejscowieniem Komedy w najróżniejszych miejscach ( od Poznania po Częstochowę, Wałbrzych, Ostrów Wielkopolski), z niezwykłym, amerykańskim okresem kariery i życia w Kalifornii). Magdalena Grzebałkowska nie sili się na sensacje: tak na dobra sprawę, poza niewieloma epizodami, książka nie wnosi zaskakujących, nieznanych informacji. Jest sporo z obyczajowości czasu Komedy, polskiego jazzu (kultury, muzyki, filmu i swoistego obyczaju), jest ze swadą relacjonowany rodzimy, artystyczny , jazzowy bunt pokoleniowy, ale brak – na szczęście –  tabloidowej  narracji i taniej sensacji. „Komeda: osobiste życie jazzu” jest przeto ważnym dokumentem epoki „niewinnych czarodziejów jazzu” z doskonale opracowaną faktografią, bibliografią, stosownymi indeksami.

Dionizy Piątkowski