z Dionizym Piątkowskim rozmawia Tomasz Janas

 

Czy pamiętasz datę 3 października 1998 i koncert Paula Motiana w Blue Note?

Pamiętam, to początek Ery Jazzu. Wydawało się wtedy, że to będzie pomysł który będzie się bawił nastrojami klubowymi. I miesiąc później przyjechała Lynne Arriale, a w grudniu Jamaaladeen Tacuma oraz Kronos Quartet. I tu jest dość ciekawa historia, bo istnienie Ery Jazzu uratowała TVP, kiedy wydawało się w grudniu że to jest jej finał.

Dlaczego?

Okazywało się, że artyści wyjeżdżali, a ja zostawałem z fakturami: za hotel, za przejazd, za catering, za całą sferę produkcyjną. I właśnie w okolicy trzeciego koncertu okazało się, że jest absolutna „wtopa” finansowa. Pracowaliśmy wtedy wspólnie z Wojtkiem Juszczakiem i mówimy „Matko Boska, co to będzie?”. W tym grudniu, po trzech miesiącach Ery, po raz pierwszy kupiłem kalkulator i stałem się buchalterem jazzu (śmiech). Zacząłem układać słupki. I wydawało się że koncert Kronos Quartet będzie naszym ostatnim koncertem.

 A był to pierwszy Wasz koncert poza Poznaniem – i bodaj pierwszy tego zespołu w Polsce.

 Graliśmy go poza Poznaniem z bardzo prozaicznych przyczyn: braku odpowiedniej sali! Koncert odbył się w Filharmonii we Wrocławiu i finansowo uratowała to TVP, która kupiła licencja na transmisję. Kronos Quartet wyjechał, policzyliśmy słupki – jak biznesmeni – i okazało się, że, uff, jesteśmy na zero! (śmiech). To były inne czasy. Nie było mowy o wielkim sponsoringu. Nie było mowy o firmach które by mocno i ofensywnie wchodziły w takie imprezy. Chociaż entuzjazm publiczności był ogromny. To był okres końcówki Poznań Jazz Fair i początków Blue Note’u, mającego powstać  Radia Jazz…

 …i pojawiającego się mitu, że może Poznań to miasto jazzu.

Wtedy się tak wydawało. bo tu się dużo działo. I pamiętam, że cała Polska patrzyła na nas z podziwem, ale i zazdrością. Bo jak się cofniemy 3-4 lata przed Erę Jazzu, to nagle okazuje się, że mieliśmy w Poznaniu nazwiska, które nie pojawiały się nigdzie: Wynton Marsalis, Art Ensemble Of Chicago, John Scofield, Toots Thielemans…

… Wayne Shorter.

Tak, Shorter, Joe Zawinul. Byli niemal wszyscy wielcy, a potem nastąpiło lekkie tąpnięcie.

Era Jazzu była cyklem koncertów, ale w latach 1999 i 2000 odbyły się w Poznaniu dwie, tygodniowe edycje festiwalowe. Nawiązujesz do tych tradycji?

Chcemy powrócić do tego, co się wtedy wydarzyło. A zatem do pomysłu zakorzenienia tego wydarzenia mocno w Poznaniu i nie uciekania w Polskę. Ale też dzisiaj publiczność jest już jednak inna, już nikt nie wytrzymuje tygodniowego grania: od poniedziałku do poniedziałku wyłącznie z jazzem, dlatego to będzie festiwal różnorodny.Poza tym wszyscy jesteśmy bardzo zajęci, zalatani. No i są też względy finansowe – bo trzeba kupić bilet. Wtedy, w okolicach roku 2000, był ogromny głód imprez z udziałem znanych gwiazd – zresztą nie tylko jazzu. Dzisiaj tych imprez jest bardzo dużo. Dlatego też musimy się zakorzenić i przyznawać do tego co nasze, poznańskie jest wartościowe. „Emigracja” Ery Jazzu w tamtym czasie poza Poznań była spowodowana logistyką: brakiem sali. No i duże nazwiska powodowały tak przeogromne honoraria, że to się nie kalkulowało w Poznaniu…

No, ale Warszawa to był też prestiż.

Może jakaś ambicja skrywana (śmiech)

Ze wszystkich tych „poza poznańskich” koncertów najbardziej żałuję, oczywiście, że to w stolicy zagrał Keith Jarrett…

Jarrett spowodował coś, co się w Polsce nie zdarzyło ani przedtem, ani potem. Mianowicie: o jego koncert walczyły dwie agencje, czyli Era Jazzu i Warsaw Summer Jazz Days. I doszło do takiej sytuacji, że usiedliśmy do stołu i powiedzieliśmy: zrobimy to razem. I tylko dlatego ten koncert się w ogóle wydarzył…Ta emigracja, także do mediów ogólnopolskich, spowodowała, że wypracowaliśmy sobie markę. I szybko zauważyłem, że publiczność zaczyna przychodzić nie na konkretnego wykonawcę, tylko na koncert Ery Jazzu! Pojawiali się znakomici artyści, choć o nieznanych w Polsce nazwiskach – np. Nnena Freelon – i słuchała ich pełna Sala Kongresowa!

Wróćmy do Poznania. Festiwal odbędzie się w październiku, ale tylko w tym  roku…

Tak, tegoroczna edycja odbywa się jesienią  . Jestem tak pozytywnie naładowany, że nie chcę odwlekać tego do kwietnia. Chciałem to zrobić teraz.

Bo impreza będzie cykliczna i wiosenna?

Dokładnie. Przyszłoroczna edycja odbędzie się między 12 a 19 kwietnia. I to wiosenne umiejscowienie jest ciekawsze. Bo jesienią w Poznaniu jest wiele imprez: Made in Chicago, Nostalgia, Tzadik, dosyć duże natężenie innych imprez jazzowych. Publiczność może być zmęczona. A wiosną w kalendarzu jest luźniej, jazzowych koncertów nie ma tak wielu.

Masz też pomysły na dodanie imprezie własnego – i lokalnego – charakteru.

Chcę trochę mocniej umiejscowić hasło „Komeda w Poznaniu”. Nie będzie to budowanie festiwalu Komedowskiego,  tworzenie dni Komedy, koncertu – bo to już wszystko było. Chcę pokazać, że ten wielki Poznaniak jest tu mocno zakorzeniony, a jego muzyka bardzo mocno istnieje w świecie. Będziemy zawsze próbowali namówić dużą gwiazdę, żeby włączyła do prezentacji kompozycję Komedy – w tym roku będzie to Marc Copland. Nie powiem, że to jest łatwe, ale wierzę, że się uda.

Będą też dwa koncerty muzyków z Poznania.

Pierwszy pomysł jest taki, żeby zaprosić znanego artystę – gwiazdę, który zechce zagrać z tutejszymi muzykami i stworzy specjalny projekt. W tym roku pojawi się Vinx który grał tu 19 lat temu. Zaproponowałem mu współpracę z poznańskimi jazzmanami młodszego pokolenia. Konkurs jazzowy, odbywający się w Blue Note, uświadomił, że jest bardzo dużo młodzieży chcącej grać jazz – także w Poznaniu. Również z nim jest związany finałowy wieczór naszego festiwalu. Nagrodą Ery Jazzu  dla laureata Blue Note’owego konkursu będzie udział w galowym koncercie każdej następnej edycji Ery Jazzu.

Co jest ważne dla  Ciebie w tym powrocie?

Cieszę się z serdeczności i entuzjazmu, jaki otacza Erę Jazzu. To jest wyczuwalne wśród ludzi i myślę, że włodarze miasta może też to obserwują. Druga rzecz: mam bardzo wiarygodnego  i stałego partnera finansowego, czyli sponsora, którym jest Aquanet SA. Na tym nerwowym, rachitycznym rynku, jeżeli masz sponsora, z którym rozmawiasz o perspektywie co najmniej kilku lat, jest to wspaniałe.

Wraca do Poznania Vinx, wraca Oregon – gwiazda m.in. festiwalu Era Jazzu 1999, ale też na przykład gitarzysta David Gilmore, który grał tu 20 lat temu z Wayne’em Shorterem.

To też pokazuje, że jazzowy świat jest mały. Ale jest również masa ciekawych nowych muzyków, absolutnie nowa generacja. Jak przymierzałem się do festiwalu, to myślałem nie kategoriami fanów, którzy siedzą bardzo mocno w tej muzyce. Chciałem, żeby nawet ktoś, kto przyjdzie po raz pierwszy na koncert zespołu Oregon, czy na Carmen Souzę, powiedział „O! To jest to!”. Oczywiście, zapewne nie wszystkie koncerty są dla tego samego słuchacza. Kluczem jest pokazanie ciekawych nazwisk, fajnej muzyki.

A zarazem muzyki różnorodnej: od niemal world music do jazzu głównego nurtu.

Kiedy tzw. świat jazzu dowiedział się, że Era Jazzu nie odeszła w przeszłość i dalej działamy, otrzymałem w ciągu tygodnia około 200 poważnych ofert. Pozostało „tylko” wybrać spośród nich to, co najlepsze.

Który z tych koncertów będzie najciekawszy dla Ciebie osobiście?

Hmmm, nawet się nad tym nie zastanawiałem. Patrząc muzycznie: na pewno występ Johna Abercrombiego. Ale chyba najbardziej mnie fascynuje projekt Vinxa z poznańskimi muzykami. Nie dlatego, żebym się go obawiał. Jestem ciekaw co nastąpi. To jest muzyka piękna, i tam się wszystko może wydarzyć.

 z Dionizy Piątkowskim rozmawiał Tomasz Janas/Gazeta Wyborcza/ 2015

Dionizy Piątkowski