Utarło się banalne powiedzenie, iż dobre jest tylko stare wino i stare skrzypce.
Dobry jest także stary jazz ! Musisz mi wierzyć, znam się na skrzypcach, jazzie i winie. Chociaż lubię także dobre whisky. Jestem stary jak jazz ! Muzyka wypełnia mi całe życie. Nie zastanawiam się nad tym, gdzie, kiedy i co gram. Wychodzę na estradę i wiem, że gram siebie. Nie pamiętam nawet tytułów. Kiedy rozpoczynałem, w latach 30-tych, nie bardzo wierzyłem w to, że muzyka jazzowa stanie się dla mnie najważniejszą częścią mojego życia. Byłem wtedy młodym, przystojnym muzykiem; ciekawiła mnie atmosfera jazzu, muzyki napiętnowanej przez paryskie salony. Choć szukano w niej wyuzdania, perwersji i tego wszystkiego czym fascynowała Ameryka, to niebawem okazało się, że nie taki diabeł straszny. Kiedy Amerykę, a trochę później także Europę, opanował Swing, nikt nie gorszył się przy „murzyńskim muzykanctwie”, ale szukał w jazzie zabawy, nastroju, tańca i przeboju.
Niemniej, to właśnie Pan, wraz z cygańskim gitarzystą Django Reinhardtem, wylasnował specificzne, modne i podziwiane brzmienie:styl zespołu „Hot Club De France”
ieliśmy wspólną garderobę i drażniło mnie jak Django cały czas coś „brzdąkał” na swojej gitarze. Mało było w tym melodii, dużo jakiś dziwnych brzmień. Chyba wtedy nauczył mnie improwizować. Niebawem, wraz z jego bratem założyliśmy pierwszy zespół. To wtedy narodził się nasz jazz, choć nie mieliśmy pojęcia, że tworzymy coś nowego. Teraz, po ponad pół wieku, patrzę na nasze granie z duża dozą pobłażania. Więcej w naszej muzyce było zabawy i szaleństwa, niż upatrywanych przez krytyków innowacji. Dopiero gdy poszerzyliśmy skład grupy do kwintetu „Hot Club de France” odnieśliśmy pierwsze sukcesy. Ale to dzięki debiutowi w czasie koncertów ówczesnego giganta amerykańskiego jazzu, saksofonisty Colemana Hawkinsa.
Mówi się o Panu, jak o legendzie jazzu. Czy postrzega Pan siebie jako jazzowego matuzalema ?
Jestem na estradzie ponad pół wieku. W tym czasie wydarzyło się wiele ważnych, ciekawych i tragicznych spraw. Nasz wiek, to nie tylko era jazzu, ale także czas niebywałych przemian: kulturowych ,obyczajowych, społecznych, technicznych. Popatrz, na przylot do Poznania potrzebowałem zaledwie kilku godzin. Kiedyś trwało by to kilka dni. To tylko jedna perspektywa. Druga, to mój zegar biologiczny. Czy wiesz, że poznański koncert jest dla mnie nie tylko prezentem noworocznym, ale także urodzinowym. W styczniu stuknie mi 88 lat !.Z całym szacunkiem dla filharmonii wypiję na tę cześć kieliszek polskiej wódki.
Jest Pan bodaj najstarszym skrzypkiem koncertujacym i nagrywającym. Daleko w tyle pozostawił Pan wirtuozów- rówieśników.
Szkoda, że tym razem nie mogę wystąpić razem z Yehudi Menuhinem. Ten młokos podobno nie chce koncertować ? Jest przecież aż osiem lat młodszy ode mnie. Ot,życie ! Odchodzi pierwsza generacja jazzu. Louis Armstrong był tylko sześć lat starszy. Ale wielu nieźle się jeszcze trzyma. Byłem niedawno w Nowym Orleanie, grałem z muzykami z Preservation Jazz Hall Band. Ale to młokosy, żaden nie ma nawet 7o lat !. Grałem z wieloma wybitnymi artystami: Oscarem Petersonem, Jimim Hallem, Duke’m Ellingtonem, Barney’em Kesselem, Joe Venutim, Gary Burtonem,Johnem Scofieldem, chłopakami z Modern Jazz Quartet, Earl Hinesem, Baden Powellem, Larry’m Coryellem, wieloma wirtuozami muzyki klasycznej, a nawet z gwiazdami muzyki rozrywkowej- Paulem Simonem i Sachą Distel.
Jak doszło do wspólnych nagrań i koncertów z Yehudi Menuhinem ?
Max Harris, z londyńskiej telewizji wpadł na pomysł wspólnego koncertu skrzypka jazzowego i klasycznego. Zgodziłem się, bo zapowiadała się niezła przygoda. Ale nie byłem pewny, czy na tak dziwny pomysł zgodzi się także on, wielki Menuhin. Ciekawe, przyjął równie entuzjastycznie to zaproszenie. Ale on jest ciekawym artystą: próbuje wszystkiego, więc chciał zagrać i jazz. Dokonano specjalnych aranżacji, tak by uprościć sekwencje jazzowe dla Menuhina a dla mnie przysposobić wątki klasyczne. Okazało się, że nasz wspólny koncert stał się wydarzeniem i początkiem wielu, podobnych sesji.
Jak klasyfikuje Pan swą muzykę ? Który artysta jest, Pana zdaniem, geniuszem jazzu ?
Nie interesuje mnie żadna klasyfikacja. Każdy muzyk jest geniuszem ! Bo jak inaczej nazwać tworzenie muzyki .Jestem na estradzie ponad blisko 70 lat i tak na dobrą sprawę nie zastanawiałem się, dlaczego gram tak, a nie inaczej. Nie komponuję, ale sporo improwizuję i to jest najciekawsze. Nie zastanawiam się jaka zagrać frazę, bo jest to dla mnie naturalne, tak jak oddychanie i poruszanie palcami. Po prostu gram.
Kto jest, dla Pana, największym skrzypkiem jazzowym ?
Wielu jest dobrych. Nie chcę oceniać tych, którzy grają klasykę. Ale wszyscy ci, którzy grają jazz- są wspaniali.
Nie często Pan koncertuje, ale każde Pana pojawienie się na estradzie wywołuje owacje i zachwyt publiczności.
Z oczywistych powodów ograniczam koncerty. Ale mam tygodnie. gdy gram nawet dwa koncerty. Zapominam wtedy o dolegliwościach, problemach. Dopiero na estradzie czuję się doskonale. Najbardziej męczące są podróże, przeloty, niedogodności mieszkania w hotelach. Cały czas jestem pod troskliwą opieką .Odczuwam potrzebę częstego koncertowania. To jest taki pęd, motor, który reguluje moje życie. Dzisiaj gram w Poznaniu, jutro w Glasgow, potem kilka koncertów w Hiszpanii i Gala w czasie Midem. Cieszyłem się na poznański koncert w filharmonii. Mimo, że występuję coraz rzadziej, to nieczęsto gram w tak prestiżowym miejscu jak sala filharmonii. Grałem już wszędzie, od nowojorskiej Carnagie Hall po małe kluby Nowego Orleanu i wielkie sale koncertowe w Japonii. Lubię klimat, akustykę sal filharmonicznym. Poza tym, koncert w Polsce jest w okresie najwspanialszych świąt. I to także ma swój urok. Zagrałem już tysiące koncertów, jazzowych, folkowych, klasycznych.Nie mam pojęcia ,ile nagrałem płyt. Cieszę się, że mogłem poznać wielu wspaniałych artystów: od mojego najserdecznie