Artystyczne i kreatywne wyzwanie dla trudnych, choć popularnych tematów i kompozycji Theloniousa Monka, przyniosły nie tylko energetyczne brzmienia, ale także sporą porcję improwizowanych akordów, kolorowe aranżacje i zaskakujące koncepcje. Yasstet Tymona Tymańskiego poddał się karkołomnej muzyce geniusza jazzu i mistrza standardów, by w ciekawej i wyrafinowanej formie ukazać, jak inny może być jazzowy sznyt. Pomysłowość w budowaniu dźwięków i nastrojów jawi się tutaj na miarę klasyki ”yassu”, bogactwa free-Monkowej ballady oraz trzymanej w rygorach konwencji emocjonalnej improwizacji. Trębacz Tomasz Ziętek, saksofoniści Ireneusz Wojtczak, i Marcin Ślusarczyk, klawiszowiec Szymon Burnos, perkusiści Jakub Staruszkiewicz i Jacek Prościński przyporządkowali swój talent i pomysły „monkowskiej” empatii Tymona Tymańkiego. Jest zatem wspaniała sesja “C’Monk!” z innowacyjnymi reinterpretacjami utworów amerykańskiego kompozytora i twórcy nowoczesnego jazzu.
„Dla mnie Monk – podobnie jak Ellington, Mingus, Coltrane, Coleman, Dolphy, Lacy czy Shorter – jest kompozytorem kompletnym- wyjaśnia genezę albumu Tymon Tymański. Gdy słucham jego utworów, przypomina mi się oniryczna logika powieści wybitnych literatów pokroju Roussela, Jarry’ego, Kafki, Schulza, Gombrowicza, Kubina, Hrabala czy Vonneguta. Monk pisał aforystycznie, ekscentrycznie i idiosynkratycznie. Miał swój klucz, sznyt i szwung, dysponując całościowym, rytmiczno-melo-dyczno-harmonicznym systemem. W owym genialnym rozcapierzeniu fraz i melodii stryjek Teloniusz wydawał się być dziwnie znajomy, rozpoznawalny już po paru nutach. Jego utwory potrafiły śmieszyć, frapować, inspirować, wzruszać, katapultować w kosmos niewypowiedzianych emocji i przeczuć. Monk, podobnie jak jego przyjaciel Herbie Nichols, uprawiał najprostszą poezję świata. Nazywam ją poezją tytułów. Tytuł utworu potrafi wzbudzić poruszenie, bawiąc, zadziwiając, prowokując do myślenia. Jazz przypomina malarstwo; trafny tytuł jest dla słuchacza czy widza wstępem do niespodziewanego katharsis. Tytuły utworów Monka pokroju „Straight, No Chaser” (Czysta, bez popitki), „Ugly Beauty”(Brzydkie Piękno), „Gallop’s Gallop”(Cwał w cwale), „Skippy” (Wciąż uciekające) albo „Who Knows” (Kto wie?) oferują wgląd w zakamarki psyche nadwrażliwego artysty, który za dnia potrafił studiować kompozycje Bacha, Beethovena, Mozarta, Liszta, Chopina i Rachmaninowa, a w nocy prowadzić hulaszcze jazzowe życie, wirujące wokół koncertów, nieustających jam sessions, czasem ocierających się o happenerskie transgresje. Usłyszałem Monka w 1986 roku. Chyba z kasety, pożyczonej od Tomka Gwincinskiego. Rok później, przebywając na studenckim stypendium w Helsinkach., kupiłem swoje pierwsze 3 winyle: “Kind Of Blue” Davisa, “Blue Trane” Coltrane’a i “Underground” stryja Teloniusza (w zasadzie ostatni album, na który napisał nowe i świeżo brzmiące numery). W 1990 roku z pierwszego składu grupy Miłość odeszli Jerzy Mazzoll i Bartek Szmit. Bartka zastąpił solidny bębniarz i matematyk, Piotrek Dudziński, ażeby kilka miesięcy później wybrać akademicką karierę i oddać perkusyjny stołek genialnemu Jackowi Olterowi. Do naszego tercetu dołączył Gwincinski, kompozytor i gitarzysta, artystyczny omnibus i domorosły filozof. Z dnia na dzień nasz juwenilny free jazz ustąpił coltranowsko-davisowskiemu post-bopowi, okraszonemu rozwichrzoną stylistyką spod znaku ornettowskiego harmolodic. Chcąc nie chcąc, zabraliśmy się za standardy. Wraz z Gwizdkiem uznaliśmy, iż musimy nauczyć się grać w szachy, jeśli chcemy w sposób uprawniony wiedzą wyjść poza szachownicę muzycznego znaczenia. Najchętniej ćwiczyliśmy utwory wybitnych kompozytorów, które odznaczały się swoistym, w mig rozpoznawalnym stylem: Monka, Coltrane’a i Shortera. Był to rodzaj systemu asemantycznych aforyzmów i rebusów, które, zamieszczone w wymyślnej architektonice melodyki, harmoniki, agogiki i tembru, z daleka tchnęły oryginalnością i jakościową powtarzalnością”.
Yasstet współtworzy niezwykła konstelacja luminarzy trójmiejskiej sceny muzyki improwizowanej. Saksofonista i klarnecista basowy Ireneusz Wojtczak i trębacz Tomasz Ziętek – wraz z liderem odpowiadający za nowe aranżacje kompozycji amerykańskiego ekscentryka – to wybitni instrumentaliści, mający na koncie zarówno dokonania solowe, jak i głośne kolaboracje. Szymon Burnos i Jacek Prościński to nie mniej utalentowani muzycy młodego pokolenia, którzy dali się poznać nie tylko jako rozchwytywani improwizatorzy, ale i samodzielni liderzy własnych projektów. Ponadto w nagraniach muzyki Monka wzięli udział uznany saksofonista Marcin Ślusarczyk (związany z krakowską sceną okołojazzową) oraz znakomity trójmiejski perkusista Jakub Staruszkiewicz. „Yasstet nazywał się kiedyś Jazz Out i było to dość dawno temu – wyjaśnia Tymon TymańskI: Pomysł na płytę z muzyką stryja Teloniusza kiełkował w mojej głowie od lat 90., co skrzętnie opisałem w tak zwanej notce wydawniczej, zamieszczonej wewnątrz płytowej książeczki. W marcu 2011 roku skompletowałem nowy kwintet, złożony z moich znakomitych kolegów – bez cienia przesady nazwijmy ich luminarzami polskiej sceny postjazzowej. Oto i oni, bohaterowie niezliczonych koncertów i płyt!.. Irek Wojtczak: saksofonista i klarnecista basowy, kompozytor. lider i partycypant rozlicznych zespołów oraz sesji muzyki improwizowanej… Tomek Ziętek – trębacz i lider, kompozytor i producent, wzięty instrumentalista, grający z czołówką postpopowych warszawskich grup… Marcin Ślusarczyk – saksofonista, aranżer, członek dziesiątek improwizujących formacji, kierownik katedry i wykładowca Akademii Muzycznej w Krakowie… Kuba Staruszkiewicz – jeden z najlepszych trójmiejskich perkusistów, wspierający swoim talentem zarówno trójmiejskie kapele postjazzowe, jak i alternatywno-popowe formacje warszawskie. Każdy z nich – wybitny, każdy niepowtarzalny, każdy z kompletnie innej mańki ! Główna sesja z rejestracją naszych interpretacji numerów Monka miała miejsce w gdańskim studiu Kuby Staruszkiewicza w marcu 2011. Jako Jazz Out postanowiliśmy działać w formule demokratycznej. Zagraliśmy parę dobrych koncertów, ale jak się okazało, był to rodzaj falstartu. Wykonywanie skomplikowanych numerów stryja Teloniusza przypomina walkę ze sto ośmioma legendarnymi manekinami z klasztoru Shaolin. Nawet gdy uda się Wam cudem pokonać setkę, ostatnie osiem potrafi sprawić muzykom niemiłosierne manto Dochodziła do tego pewna niejasność, związana z rzeczoną egalitarną formułą. Otóż ktoś musi liderować… Zarządzać potencjałem i pomysłami… Podejmować artystyczne decyzje. Ktoś musi pisać numery, wymyślać koncepcję płyt i antycypować kierunek rozwoju grupy. Tym bardziej, że nie byliśmy już w wieku juwenilnym: każdy miał swoje istotne projekty i coraz mniej czasu na towarzyską dłubaninę. Koniec końców pomysł zespołu upadł, a rzeczony materiał wylądował na półce. W związku z niezwykłą i zarazem skuteczną aktywnością gdyńskiej oficyny wydawniczej S7 zdecydowałem się wydać naszego “C’Monka” w nieco zmienionej formule. Poprosiłem moich wybitnych kolegów, ażeby tym razem pozwolili mi na objęcie stanowiska lidera projektu. Nie był to żaden zamach stanu – bardziej czysty pragmatyzm. Brakowało mi jazzu, brakowało improwizującej formacji ze świetnymi muzykami. Szlachetni i wrażliwi melomani pytali mnie o jazzowe projekty, plany, o panią kontrabas… I tere fere. Tomek Ziętek (odpowiedzialny za miks nagrań) wielkodusznie udostępnił mi 16 utworów z tamtej sesji. Wraz z Irkiem Wojtczakiem, Szymkiem Burnosem i Jackiem Prościńskim dograliśmy parę nowych rzeczy – tu kameralny utwór, tam elektroniczne hałasy, szumy i transgresje, niejako sugerujące kosmiczną monkowską interwencję. Delikatnie zremiksowaliśmy muzykę, przepuszczając całość przez przedwzmacniacze Great Rivera, lampowe korektory barwy dźwięku marki Amtec, lampowy kompresor Thermonica i wreszcie – jak to się mówi, last not least – studyjny magnetofon Fostexa z lat 90., który deczko ciachnął górę, ciepło i harmonicznie przesterował dół, dodając muzyce kultowej taśmowej kompresji oraz subtelnego szumku. A szumek to życie, proszę drogiego Państwa… Szumi Wszechświat, szumi dookoła Las, szumi jazz i szumi yass. Nieskromnie dodam, że efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Natomiast czy to jeszcze Monk, czy to już Niemonk – proszę, oceńcie sami”.