z Dionizym Piątkowskim – twórcą Ery Jazzu rozmawia Anna Bernat

Jak długo „trwa i gra”  Era Jazzu ?

Sam pomysł zrodził się gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy uczestnicząc w wielu festiwalach zauważyłem, że odchodzi się o kilkudniowych spędów na rzecz cykli koncertowych i specjalnie przygotowywanych projektów, które spięte określonym i konsekwentnym  pomysłem stanowią doskonałą medialną i marketingowa całość. Stad pomysł na serię koncertową Era Jazzu, która zadebiutowała jesienią 1998 roku. Wtedy zaskoczeniem dla wszystkich było, że np. poznańskim w klubie Blue Note może wystąpić wielka gwiazda. John Scofield, Gato Barbieri,  Kronos Quartet, Paul Motian, Lee Konitz, Oregon, John Abercrombie – to nasi pierwsi goście. Ale Era Jazzu pokazywała wtedy jeszcze jedno: koncerty odbywały się w wielu miastach Polski, w prestiżowych miejscach, dla elitarnej publiczności, która natychmiast zaakceptowała taką formułę. Wiedziałem, że ma to być impreza inna niż wszystkie dotychczasowe, podobne festiwale w Polsce. Przede wszystkim postawiłem na ekskluzywność i prestiż wydarzeń,  a co za tym idzie, na taki dobór artystów, by ich koncertami przerwać tuzinkowość innych prezentacji. Stąd też wielu artystów pojawiało się pod szyldem Ery Jazzu po raz pierwszy w Polsce .I zawsze – co jest już regułą imprezy-  na jedynych koncertach w kraju. Oczywiście, Era Jazzu nie może wyzbyć się możliwości prezentowania wielkich gwiazd jazzu, ale sam projekt daje mi ogromne możliwości pokazywanie także tych , których kariery rozgrywają się w Ameryce, Europie, daleko jednak poza naszymi estradami. Z jednej więc strony wielkie, komercyjne i jazzowo populistyczne nazwiska jak Diana Krall, Al Di Meola, Wayne Shorter, Herbie Hancock, Jan Garbarek, Cassandra Wilson, John McLaughlin, Joe Zawinul ; z drugiej strony artyści ,którzy – właśnie  poprzez koncerty Ery Jazzu – zaistnieli wspaniale w polskiej świadomość artystycznej. Lista ta jest niezwykle długa, ale jest także powodem mojej dumy. Przedstawiłem polskiej publiczności takie znamienite osobowości, jak Patricia Barber, Dianne Reeves, Dee Dee Bridgewater, Marizę, Omara Sosę, Angelique Kidjo, Abeby Lincoln, cały nurt chicagowskiej New Black Music, wyśmienitych innowatorów : Carlę Bley, Dino Saluzziego, Davida Murraya…Nie staram się kreować artysty, ani jego ”celebryckiej” popularności – ale zapraszać takie osobowości, których koncert pod szyldem Ery Jazzu jest najdoskonalszą przepustka do kariery i uwielbienia na polskim rynku. Stąd może większą satysfakcję daje mi realizacja takiego koncertu, gdzie warstwa artystyczna musi bronić się sama, gdzie enigmatycznie brzmiące nazwisko niekoniecznie  jest gwarancja  komercyjnego sukcesu. Ale ogromna radość, gdy już po koncercie zachwycona publiczność  nagradza artystę „standing ovation „. To jest – tak mi się wydaje – siłą Ery Jazzu,  która swoją marką gwarantuje zawsze wielkie wydarzenie artystyczne. Bez względu czy jest to popularna Diana Krall, Herbie Hancock   czy nieznana w Polsce Nnenna Freelon lub egzotyczny Nguyen Le..

Jaka jest formuła festiwalu, czym różni się od innych?

W Polsce jest blisko sto imprez jazzowych określanych jako festiwal, przegląd, konkurs. Era Jazzu jako jedyna wyszło poza ten schemat; pokazaliśmy przez te piętnaście lat, że gramy cały rok, szukając przede wszystkim artystycznego pretekstu i artysty, który zainteresuje swoja sztuką polska publiczność. Na polskim rynku Era Jazzu jest swoistym ewenementem. Nigdy dotąd na polskim rynku nie wykreowano tak rozpoznawalnej marki , w sensie jakości i prestiżu, która dzięki udziałowi najważniejszych i niekwestionowanych gwiazd muzyki stworzyła tak ważną imprezę. Naturalnie sukces naszych koncertów oraz towarzyszących im projektów byłby niemożliwy bez tysięcy entuzjastów , którzy tak gromadnie przybywają na koncerty Ery Jazzu. Poprzez liczny udział fanów, największych  gwiazd oraz  ekskluzywnych wydawnictw , nie zatracając niczego z elitarności tej muzyki, stworzyliśmy prestiżową i niepowtarzalną  imprezę. Dzisiaj to ponad dwieście znamienitych koncertów, ponad półmilionowa publiczność oraz nasz „trade mark” – specyficzny wabik i gwarancja perfekcyjnej, artystycznie niekwestionowanej imprezy. Od początku zakładałem, że Era Jazzu ma być wydarzeniem prestiżowym, opartym o bardzo prostą konstrukcję. Kreujemy wydarzenie w oparciu o gwiazdę światowego formatu, do którego pozyskujemy sponsorów dając im równocześnie możliwość realizowania własnej strategii marketingowej. Zdobyłem zaufanie prestiżowych sponsorów, zainteresowanie mediów oraz – co najważniejsze – wierną publiczność.

Koneserzy i bywalcy to publiczność Ery Jazzu. Jak udało się rozbudzić ten dobry snobizm, przekonanie, że warto bywać na koncertach tego cyklu ?

Wydaje mi się, że na polskim rynku brakowało takiej imprezy. Gdzie zaprasza się niekwestionowane gwiazdy, te wielkie i te u nas nie znane, że gwarantem tego artystycznego wyboru jest  facet, który się na tym zna. Nie wyobrażam sobie, abym mógł oszukać publiczność wmuszając koncertem Ery Jazzu  artystę, który na taka prezentację nie zasługuje. Era Jazzu to jest także autorytet mojego nazwiska, moich jazzowych fascynacji i ambicji. Pracuję z dala komercyjnego, jazzowego zgiełku celowo unikając populistycznych, estradowych działań.. Dziś, po wielu latach obcowania z jazzem, dostaję po kilkanaście ofert dziennie, mam więc z czego wybierać. Staram się unikać gwiazd komercyjnych, ale przecież publiczność głosuje także nogami. Era Jazzu to mój autorski projekt, stąd też moje muzyczne fascynacje są często najważniejszym argumentem w doborze artystów. Na pierwszym miejscu jednak zawsze stawiam wysoki poziom muzyki. Stąd udział w koncercie Ery Jazzu jest swego rodzaju zaproszeniem do lepszego świata, bo sam jazz jest taka kulturową alternatywą. Trudno mówić tutaj o snobizmie a raczej o nieprzemijającej modzie na jazz. Cieszę się ,ze nasza publiczność potrafią w ogromnej ofercie koncertowej wybrać właśnie Erę Jazzu

Jak się wspólpracuje z największymi gwiazdami światowej sceny jazzowej. Czy bywały jakieś gwiazdorskie kaprysy, czy zdarzyło się , ze koncert „wisiał na włosku”, czy są to raczej stuprocentowi profesjonaliści, którzy realizują to, co zostało zapisane w kontrakcie. (tu proszę o jakieś barwne anegdoty)

Plotkuję z najmożniejszymi świata jazzu. Gdy ascetyczny Jan Garbarek zagryza polskiego korniszona do kropelki „siwuchy” , a Dianne Reeves biega po Hali Marymonckiej szukając pierogów i kolczyków z bursztynu , by takie właśnie pamiątki przywieść z egzotycznej Polski . Kiedy z Marcusem Millerem szukam w warszawskim salonie kaletniczym odpowiedniego nakrycia głowy na koncert, który tuż, tuż a jego charakterystyczny kapelusz poleciał wraz z bagażami do Mediolanu. Herbie Hancock zostałby pewnie na lotnisku, gdyby nie pokora, z jaką sam podszedł do niewinnego incydentu. Ten wybitny pianista miał przy sobie niewielki pilniczek, który służył mu do regulacji oprawek okularów. Bawił się przy tym wyzywająco, co nie uszło uwadze wnikliwego WOP-isty. Artysta czy terrorysta ?   Najwybitniejszemu artyście jazzu zaserwowano dodatkową, uciążliwą kontrolę.By takiej uniknąć Diana Krall  ( ale także wiele innych gwiazd, z którymi miałem przyjemność pracować) życzy sobie zazwyczaj przejścia terminalem dla VIP-ów, co z jednej strony jest komfortowe, ale z drugie strony stwarza wielu dodatkowych kosztów i komplikacji. Więcej problemów przysparzają artyści z egzotycznym rodowodem, dla których wjazd do Polski jest ciągiem papierkowej ekwilibrystyki. Pakistański tablista Zakim Hussain, muzyk legendarnej Shakti, formacji Johna McLaughlina musiał pozostać na lotnisku w Zurychu, bo oficerowi terminalu wraz z nazwiskiem egzotycznego muzyka na ekranie monitora zobaczyli  całą historię Iraku i działalności imiennika. Zakir przez wiele godzin udowadniał, że nie ma nic wspólnego z irackim dyktatorem ani nie jest z nim w jakikolwiek sposób spokrewniony, a nazwisko Hussain nosi w Pakistanie oraz Indiach kilkadziesiąt tysięcy osób. Muzycy z afrykańskiego Mali, którzy  towarzyszyli legendarnej wokalistce Dee Dee Bridgewater mieli więcej szczęścia .Gdy trwały wielomiesięczne starania o wizy i poszukiwania aktualnych paszportów Malijczyków, Polska weszło do strefy Schengen. Natomiast mały ,wynajęty samolocik uratował koncert Ala Di Meoli we Wrocławiu. Ten popularny gitarzysta i mój wieloletni kompan spóźnił się na samolot w Palermo i wylądował w Berlinie dwie godziny przed planowanym koncertem we Wrocławiu. Wielotysięczna publiczność przygotowana była już na odwołanie koncertu, ale walczyłem z przeciwnościami losu do końca. Wynajęta w Berlinie  ‘cesna” na czas przyleciała z Meolą  do Wrocławia .

Najtrudniejsze i najpiękniejsze momenty Ery Jazzu?

Najpiękniejszy jest zawsze dla mnie moment rozpoczęcie koncertu, owo magiczne „ dobry wieczór Państwu”, gdy wiem, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik, że publiczność tłumnie zgromadzona wyczekuje na pierwsze dźwięki, gdy muzycy skryci za kulisą uśmiechają się serdecznie by za moment rozpocząć jazzowa ceremonię. No i druga odsłona, gdy artyści i publiczność w gestach zachwytu długimi brawami, domagając się bisów nagradzają koncert. Piękny jest także moment, gdy spotykam się z artystą. Staram się zawsze osobiście witać gwiazdy. Zapraszam je i etykieta wymaga, bym zjawiał się z bukietem kwiatów na lotnisku. Wielkie damy estrady – od Diany Krall, Dee Dee Bridgewater, Abbey Lincoln, Dianne Reeves, po  Cassandrę Wilson, Angelique Kidjo  i Marizę bywają zaskoczone polskim powitaniem i gościnnością. Zazwyczaj rutynowa praca promotorów ogranicza się do precyzyjnego wypełnienia tzw. ridera, tj. podstawienia limuzyny wraz z przewodnikiem. Kiedy witam Herbiego Hanocka, Johna Scofielda, Joe Zawinula, Wayne’a Shortera jest mi niezwykle miło tworzyć natychmiast sympatyczną atmosferę wokół całego ich pobytu w Polsce. Kiedy witam Davida Murraya, Ala Di Meolę, Jana Garbarka – ceremoniał jest już kumpelski; znamy się i przyjaźnimy od wielu, wielu lat.

Jest teraz modne słowo-wytrych : kryzys. Może Ci zaszkodzić nowa sytuacja?

To teraz najtrudniejsze decyzje, bo każdy odmienia słowo „kryzys” we wszystkich przypadkach. Dla Ery Jazzu jest niezwykle ważne pozyskanie prestiżowego i wiarygodnego sponsora. Jako jedyne, takż ważne przedsięwzięcie na mamy np. wsparcia z Ministerstwa Kultury. To dziwne, że przez piętnaście lat ministerstwo  nie zauważyło   Ery Jazzu, instytucji propagującej ambitny, prestiżowy jazz. Zazwyczaj finalizujemy kontrakty na koncerty, które odbędą się dopiero za 2 – 3 lata. Muzyków, których chciałbym zaprosić  jest wielu. Miałem to szczęście, że wielu z nich słuchałem i podziwiałem poza Polską, wielu już zaprosiłem do Ery Jazzu.. Pracuję od lat nad kilkoma ważnymi projektami; niektóre z nich są  już zrealizowane. Nigdy nie ustawiałem Ery Jazzu w pozycji konkurenta innym imprez. To projekt, który toczy się własnym rytmem , bardzo odległym od tego, którym na polskim rynku jazzowym podążają inni. Bo albo organizowane są dwu-trzydniowe festiwale z udziałem różnorodnych artystów, albo klubowe grania na zasadzie „u nas jest także jazz”. A Era Jazzu to całoroczne, cykliczne przedsięwzięciem. Nie staramy się przy tym zwracać uwagi na „gwiazdorstwo” zapraszanych muzyków. Bardziej interesuje nas ich muzyczna, kreatywna forma. Nawiązujemy własne kontakty, pokazujemy oryginalne zjawiska i muzyków w jazzie, często po raz pierwszy w Polsce, jak choćby Abbey Lincoln, Steve’a Lacy, Lee Konitza czy ruch AACM. Gdybyśmy się starali ubarwiać nasz cykl realizacjami podejmowanymi wspólnie z organizatorami innych jazzowych imprez, zakłóciło by to oryginalność, odrębność Ery Jazzu.

Czy pański festiwal, gdy przeniósł się z Sali Kongresowej do klubu Palladium zachował dawna formułę czy się nieco zmienił? Można zauważyć że  trochę zmieniła się publiczność, koncerty maja bardziej klubowy niż galowy charakter. Jak więc jest?

To jest pytanie o kondycję polskiego życia koncertowego. Era Jazzu prezentuje swoje projekty w wielu miejscach: od Sali Kongresowej i Filharmonii Narodowej po krakowskie Centrum Manggha i łódzką Wytwórnię, od Studia Koncertowego Polskiego Radia po koncert „open” na wrocławskim Rynku oraz galę  Cassandry Wilson w  hotelu Hilton. Teatr Palladium jest doskonałym miejscem dla naszej imprezy. Publiczność jest bliżej muzyki !  Kiedy Marcus Miller namawiał mnie bym zrezygnował z komercyjnego koncertu w Kongresowej i stworzył nową, artystyczną sytuację w klubie Palladium – okazało się ,że był to jeden z najlepszych koncertów tego znamienitego muzyka w Polsce. Podobne opinie zjednały inne nasze koncerty w Palladium: świąteczna Dianne Reeves, jazz-rockowy projekt Portishead Jazz, egzotyczne Bollywood Brass Band czy ultranowoczesny show trio Medeski-Martin-Wood. Staram się tak dobierać sale, by w sposób szczególnie spójny konweniowały ze stylistyką artysty. Niebawem powracamy z jazzowo-koncertowym projektem do Filharmonii Narodowej i przebojowym jazzem do Sali Kongresowej Bo dzisiaj Era Jazzu to już nie tylko koncerty: obudowujemy tę imprezę wszystkim. Wydajemy programy, płyty, kalendarze, robimy wystawy, warsztaty i spotkania z naszymi gwiazdami .

Najbliższe plany i atrakcje Ery Jazzu?

Ciągle wyszukuje pomysłów, które nie są typowm estradowym pzredsięwzięciem, lecz speckjalnie przygotowanym, autorskim pomysłem; Jednym z bodaj ciekawszy, jakie każdego roku przygotowuję jest pomysł łączenia muzyki jazzowej z tzw.muzyką klasyczną. Wielkim sukcesem okazał się projekt Al Di Meola-Dino Saluzzi ( „Plays Astor Piazzola”); do historii polskiego jazzu przeszły wspólne koncerty polskiej orkiestry symfonicznej i Herbiego Hancocka ( „Gershwin’s Word”); ogromnym zinteresowaniem cieszyły się koncerty Orkiestry Kameralnej Amadeus/Agnieszki Duczmal z Al Di Meolą ( „ Vivaldi  & Jazz ”); jazzowe frazy wplatało w kompozycje J.S.Bacha trio Jacquesa Loussiera ( „Era Jazzu plays Bach”); niespotykanym w historii  europejskiego jazzu okazał się projekt „Penderecki Jazz”; ważnymi, koncerty dla wielotysięcznej publiczności saksofonisty Jana Garbarka oraz śpiewającego pieśni średniowiecza The Hilliard Ensemble, koncert  sopranistki  Barbary Hendricks spiewającej kompozycje legendarnych  twórców jazzu – Ellingtona, Portera, Gershwina . W nowym sezonie promować będziemy wybitnych  artystów, którzy będąc gwiazdami największych festiwali i prestiżowych estrad, zdobywając najważniejsze nagrody, nagrywając bestsellerowe albumy  dotąd nie pojawiali się w Polsce. Pierwszym naszym gościem będzie Nguyen Le – niekwestionowany wirtuoz jazzowej gitary, w grudniu na koncertach w Warszawie i w  Łodzi  pojawi się egzotyczna wokalistka Lyambiko .Wiosną – by pozostać wiernym prezentacji wielkich gwiazd – na jedynym koncercie w Polsce  pokażemy legendarny kwartet Oregon .

Jest Pan magistrem od jazzu – z wykształcenia etnografem, interesującym się wpływem folkloru na jazz.  Czy to pomogło Pan  jako szefowi dużego międzynarodowego festiwalu  jazzowego?

Często pada pytanie, czy to czym się – od ponad trzydziestu lat – profesjonalnie zajmuje, wynika z mojego zawodowego przygotowania czy artystycznej fanaberii. Stwierdzam wtedy bez ogródek – tak , jestem specjalistą od folkloru muzycznego i najbardziej kocham i znam  l u d o w y  jazz ! Ta fascynacja , podparta dyplomem etnografa (praca dyplomowa na UAM  na temat „ recepcji folkloru w polskim jazzie „) , powodowała wieczne rozterki; bo z jednej strony jazz, których pochłonął mnie całkowicie, z drugie ciągoty etnograficzne. Słucham muzyki na okrągło: nowych nagrań, reedycji, wszystkiego co tchnie jazzem. Nie mam ulubionego kompozytora, artysty, nagrania; może mniej słucham dixielandu, nu –jazzu ,więcej modern-tradycji Trane’a. Uwielbiam nagrania łączące jazz z klasyka, muzyką etniczną. Sporo słucham tzw. world music. Pisząc pracę dyplomową analizowałem folkloryzm w nagraniach naszych jazzmanów ; Zbigniewa Namysłowskiego, Michała Urbaniaka, Tomasz Stanko, Andrzeja Trzaskowskiego… Gdyby przejrzeć moja płytotekę, można by odnieść błędne wrażenie, że np. 4 metry CDs Duke’a Ellingtona i 3 metry CDs Milesa Davisa to „miara” moich fascynacji. Ale tak nie jest… Często wracam do nagrań młodych, nieznanych muzyków, awangardy „ black music ”…Jestem bardzo zajętym człowiekiem. Ktoś ładnie powiedział o mnie : jesteś podróżującym domatorem. Nie zwracam uwagi na czas, co nie znaczy ,że żyję i pracuję beztrosko. Kiedy potrafisz pogodzić zawód z pasją a do tego cieszyć się i dzielić sukcesem z najbliższymi to nie jest potrzebny Ci żaden zegarek, kalendarz. Należę do tych nielicznych , którym pasja zapętliła się z zawodem. Tak – robię to co lubię i…lubię to co robię. Często pytany o swoje hobby z smutkiem stwierdzam, że takiego nie mam. Bo wszystko kreci się wokół jazzu : praca, spotkania, koncerty, podróże…Chyba już za daleko poszedłem by całkowicie móc się zatrzymać. Sukces kolejnych przedsięwzięć wpływa na presję otoczenia i wręcz życzliwe żądanie kontynuowania moich działań. Kocham jazz i jego ludzi. Dzięki koncertom poznaję ich muzykę i ich samych lepiej. Jak tu z tego zrezygnować? To kilkadziesiąt lat mojego życia, to era jazzu !.

Jak oceniasz  obecną polską  scenę jazzową.

Naszą przypadłością jest próba dostosowania rodzimego jazzu do standardów amerykańskich. Ale są to – proszę mi wierzyć – dwa różne światy. Jazz w Ameryce jest swoistą kulturą, obyczajem, sztuką, stylem bycia i życia. Jazz nigdy taki nie będzie w Europie i w Polsce. Nasz jazz jest, (że użyję kolokwializmu) akademicki, muzycznie i brzmieniowo poprawny, wręcz ciekawy, ale nie jest amerykański. Muzycy z kręgu New Black Music, z którymi często na ten temat rozmawiam kwitują to lakonicznie: my tworzymy jazz a wy gracie jazz – music. Kochajmy zatem i szanujmy jazz europejski, w tym także doskonały jazz polski, ale – na Boga – nie ścigajmy się z Amerykanami, bo to jest ich kultura. Zachwyt dla polskiego jazzu , jego pozycji na rodzimym a często i  europejskim rynku jest bezsporny, ale przyprawiony odrobiną prowincjonalizmu. I choć od kilku dekad mówi się wręcz o “slavic kind of jazz “ – polskiej szkole jazzu , to tak na dobra sprawę niewiele z tego sloganu wynika. Na specyfikę polskiego jazzu złożyło się bowiem zbyt wiele elementów. Z jednej strony, oczywisty wpływ jazzowo- oryginalnej muzyki amerykańskiej na poszczególne mutacje, mody i fascynacje “polskiej szkoły jazzu”. Z drugiej strony, rodzimy warsztat twórczy, w którym w różnym stopniu wykorzystano elementy typowe dla muzyki polskiej: folklor, inspiracje europejską muzyką  romantyczną czy słowiańską melodykę. I taki zestaw doskonale zaistniał na krajowym rynku lansując kreatywną muzykę. Mnogość twórców jazzu w Polsce pozwala mniemać, że jesteśmy nacją jazzmanów , choć tak po prawdzie o skali zjawiska decyduje kilkudziesięciu twórców. Co najbardziej znamienne , pojawiają się zazwyczaj te same nazwiska i te podobne muzyczne skojarzenia. Doroczna ankieta czytelników Jazz Forum ukazuje, że ruch w tzw. jazzowym interesie jest niewielki. Stabilność wynika głównie z pozycji ,jaką w rankingach zajmują weterani polskiej sceny jazzowej : Ptaszyn Wróblewski, Zbigniew Namysłowski, Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Wojciech Karolak, Janusz Muniak, Urszula Dudziak. Ale także z aklamacji, z jaką przyjmuje się do grona “gwiazd” młodszych muzyków : Leszka Możdżera, Piotra Wojtasika, Agę Zaryan.. I choć zachwyt dla rodzimego jazzu nie ma znamion euforii ,to jednak wielu twórców chodzi w aureoli  lokalnej chwały i estradowego gwiazdorstwa.

Jak Pan myśli – zmieniła się sama muzyka czy raczej jej odbiorcy?

W Chicago albo w Nowym Jorku muzyk nie wstydzi się grać na chodniku. W chicagowskim Millenium Parku odbywa się największy festiwal jazzowy w Ameryce, w którym uczestniczy trzysta zespołów i dziesiątki tysięcy fanów. Bezpłatne koncerty zaczynają się o dziesiątej rano, kończą o czwartej nad ranem. W Europie jazzu słuchają elity, a w Ameryce nawet Branford Marsalis w rodzinnym Nowym Orleanie grywa w parku. Pytałem właściciela nowojorskiego klubu Blue Note, skąd ma pieniądze, by dzień w dzień zapraszać Chicka Coreę czy B.B. Kinga. Okazało się, że gwiazdy grają za symboliczne, dla europejskiego promotora, honoraria, bo jeśli nie będą grać w klubach – nie utrzymają się na rynku. W chicagowskim klubie Green Mill, który zawdzięcza swoje istnienie Alowi Capone, koncerty odbywają się codziennie. W każdy poniedziałek występuje tam Patricia Barber – w Europie traktowana jak wielka gwiazda, a do Green Mill dojeżdża autobusem. Kiedy zaprosiłem przed laty Patricię do Polski, na widok plakatów zapowiadających jej koncerty, dziennikarzy cisnących się na rozmowę, nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Jakie festiwale jazzowe liczą się najbardziej w Europie?

Naszą przypadłością jest próba dostosowania rodzimego jazzu do standardów amerykańskich. Ale są to – proszę mi wierzyć – dwa różne światy. Jazz w Ameryce jest swoistą kulturą, obyczajem, sztuką, stylem bycia i życia.  Jazz nigdy taki nie będzie w Europie i w Polsce. Nasz jazz jest – że użyję kolokwializmu- akademicki, muzycznie i brzmieniowo poprawny, wręcz ciekawy, ale nie jest amerykański. Muzycy z kręgu New Black Music, z którymi często na ten temat rozmawiam kwitują to lakonicznie: my tworzymy  „prawdziwy” jazz a wy gracie jazz – music. Kochajmy zatem i szanujmy jazz europejski, w tym także doskonały jazz polski. Jazz zawsze był muzyką elitarną, przy czym elitarność tej sztuki nie wynika bynajmniej z natężenia uczestniczenia  i kreacji tej muzyki. Także w USA jazz nie jest muzyką masową, choć niektóre dekady historii tej muzyki taką masowość kreowały .Nikt jednak nie mówi o kryzysie jazzu w Ameryce, gdy jedynym sensowym odniesieniem dla takiego stwierdzenia powinny być np. komercyjne notowania ilości sprzedanych jazzowych płyt. Na takiej podstawie łatwo jednak  wysnuć błędny wniosek, że mamy w USA do czynienia z kryzysem jazzu , bo przecież Amerykanie kupują więcej płyt np. country niż jazzu. Taka analogia w Polsce jest także myląca: w kraju odbywa się  rocznie ponad  sto dużych festiwali. Tak więc na dobrą sprawę każdego tygodnia odbywają się co najmniej dwa festiwale jazzowe !  Jeśli do tego dodać kilkaset imprez klubowych – to obraz dzisiejszego, polskiego jazzu jest imponujący. Od wielu, wielu lat organizuję koncerty cyklu Era Jazzu i zawsze imprezy te mają komplet słuchaczy. I dzieje się tak zarówno w prestiżowych salach koncertowych, jak i na klubowych estradach. Czy osiem tysięcy fanów jazzu oklaskujących Jana Garbarka, kilka tysięcy Ala Di Meolę to  kryzys jazzu ? Czy brak biletów – na wiele tygodni przed koncertami  Ery Jazzu  to kryzys  tej muzyki ? Dzisiaj jazz jest w swoim najlepszym okresie – doskonałej recepcji, swoistego elitarnego snobizmu, ale także równania