Nie często słyszę nagrania artystki, której wcześniej nie znałem, nie słuchałem. W zalewie przeciętnych nagrań wokalnego jazzu umknęła mi wspaniała, jazzowa osobowość i znamienita wokalistka Indra Rios-Moore. Potwierdzam zatem zachwyt krytyków, którzy nie szczędzą amerykańskiej wokalistce zachwytów i rekomendacji. Historia Indry Rios-Moore zaczyna się na Lower East Side na Manhattanie ale rozwija się także po drugiej stronie Atlantyku, w Danii. Jak każda dobra historia miała po drodze zwroty akcji, wzloty i upadki, radość i ból, ale także poświęcenie i sukces. Jeśli sztuka odzwierciedla życie, to nic dziwnego, że płyty Indry Rios–Moore ociekają uroczym eklektyzmem oraz niezwykle ciepłym, osobistym wdziękiem.

Indra, nazwana przez matkę imieniem hinduskiego bóstwa-wojownika nieba i deszczu, urodziła się w portorykańskiej robotniczej społeczności. Dorastając w trudnej dzielnicy, Indra spędziła swoją młodość w wyimaginowanym świecie zastawiona światem z obszerną kolekcją płyt jazzu, soul i rocka. Entuzjastycznie dla talentu córki podchodził ojciec, afroamerykańsko-syryjski basista jazzowy Donald Moore, muzyk zespołów Archie’go Sheppa, Elvina Jonesa, Sonny’ego Rollinsa i Jackie’go McLeana. Śpiewanie było dla Indry zawsze ważnym, ale tylko rodzinnym doświadczeniem. Mając 13 lat otrzymała stypendium Mannes College of Music, gdzie ćwiczyła swój aksamitny, sopranowy głos oraz podstawy muzyki. Jako nastolatka uczęszczała dodatkowo na typowy dla  amerykańskich uczniów obóz Village Harmony w North Vermont. Z równym zapałem poddawała się klasycznym ariom i ćwiczeniom wokalnym, jak i budując estradowy repertuar wypełniony tradycyjnymi amerykańskimi melodiami ludowymi i starymi bałkańskimi pieśniami ludowymi. Pracując jako kelnerka w brooklyńskiej winiarni, poznała Benjamina Traerupa, duńskiego saksofonistę jazzowego; trzy tygodnie później zamieszkali razem, a rok później pobrali się i przenieśli do Danii. „Gdybym nie była młoda i trochę głupia, nigdy nie przeniosłabym się do Danii, ale byłam zakochana i nadal jestem, więc był to pragmatyczny wybór – wspomina tamten czas Indra Rios-Moore. Nauka duńskiego zajęła mi cztery lata, ponieważ nie jest to język naturalnie wywodzący się z języka amerykańskiego. W końcu odkryliśmy, że kreatywność po części zrodziła się dla nas także z takich małych z trudności”. W 2007 roku  założyli Trio ( Indra, Benjamin Traerup oraz basista Thomas Sejthen), które zyskalo doskonałą pozycję w Skandynawii a nagrany debiutancki album „In Between” zdobył prestiżową duńską nagrodę muzyczną Danish Music Award”  za najlepszy album wokalnego jazzu („Best Jazz Vocal Album 2010). Równie entuzjastycznie przyjęto – zrealizowany dla prestiżowej, amerykańskiej oficyny Impulse Records album „Heartland.

 Teraz wraz z saksofonistą Benjaminem Traerupem, basistą Thomasem Sejthenem, perkusistą Knutem Finsrudem i gitarzystą Samuelem Hallkvistem, Indra Rios-Moore stworzyła album z balladami. „Carry My Heart” jest kontynuacją  eklektycznego  duchem i pomysłem albumu „Heartland”. Tym razem nastrój sesji buduje świat dźwięków, który tworzy linię między utworami Steely Dan, szwedzkiej wokalistki electro-pop Robyn, Johnny’ego Nasha, The Isley Brothers, The Impressions, muzyki klasycznej, kompozycji Clausa Obermana, Duke’a Ellingtona, Curtisa Mayfielda, George’a Gershwin, Bobby’ego Caldwella oraz dwie autorskie kompozycje: przeuroczy „Carry My Heart” oraz równie osobisty  „Give It Your Best”. Album „Carry My Heart” został  zainspirowany  spotkaniem Indry z nieznajomym po ostatnich wyborach prezydenckich w Ameryce. Z ciężkim i znużonym uczuciem w powietrzu odważyła się wyjść z domu dzień po wyborach i spotkała starszego czarnoskórego mężczyznę, który widząc jej smutek, objął ją i ostrożnie poradził jej: „Wszystko będzie w dobrze”. Dla nowojorskiej artystki chwila cynizmu, przemienionego przez empatię i miłość, które czuła podczas tego spotkania, była przemiana i uczucie, do którego powracała wielokrotnie, kiedy pisała, wybierała i śpiewała swoje nowe piosenki. Choć muzyka Indry Rios-Moore często bywa kojącym balsamem to jej  „Carry My Heart” to także, a może przede wszystkim, znak protestu. “ Z początku moją intencją było nagranie optymistycznej płyty – wyjaśnia genezę sesji Indra Rios-Moore.  Pragnęłam odpowiedzieć na ten zbiorowy lament czymś wesołym. Wtedy napisałam tytułową piosenkę „Carry My Heart” – opowieść o ludziach, którzy uciekając przed wojną i biedą, szukają bezpiecznego domu w Europie – i mój optymizm przeobraził się w melancholię. Co gorsza, Donald Trump wkrótce został prezydentem Stanów Zjednoczonych, co sprawiło, że ostatecznie odrzuciłam moją pierwotną wizję albumu. Czułam się bezsilna.” Album został zrealizowany przez nagrodzonego Grammy producenta Jay’a Newlanda. Indra Rios-Moore w wiodącym songu odnalazła się najpełniej: „ Niesamowity talent Curtisa Mayfielda  zachęca do przekazywania radości z oporu i wytrwałości w jego piosence „Keep on Pushing” – wspomina sesję Indra Rios-Moore. To oczywiste przesłanie z o albumu  wydanego przez The Impressions w 1964 roku, wydaje się niezwykle aktualne. Wzmianka o „wielkim, wielkim kamiennym murze przed nami”  jest zbyt trafnym obrazem, by pominąć te wszystkie pr9oblemy, jakie przyniosły nam ostatnie lata. Uczucie, które czułam, słuchając tej piosenki i śpiewając ją, było takie, że proces dążenia do pozytywnej zmiany musi odbywać się z kochającym sercem”. 

Dionizy Piątkowski