Kolejna interesująca wokalistyka pochodzi z Norwegii. Wydawać by się mogło, że po ciekawym debiucie Silje Nergaard (doskonały album “Nightwatch”) oraz charyzmatycznej Mari Boine norweska scena muzyczna została już wyeksploatowana. A tu nagle pojawia się Rebekka Bakken – artystka o niezwykłej wręcz emisji głosu, ciekawemu postrzeganiu jazzowego brzmienia i nadawaniu mu skojarzeń, które nie zawsze odnoszą się do typowego “scandinavian touch of jazz”. Rebekka Bakken nie jest jednak emisariuszką skandynawskiego jazzu, ale najznamienitszym przykładem artystki (i muzyki), która rozwijając swój talent z dala od świateł wielkich estrad potrafiła doskonale zaistnieć na hermetycznym rynku śpiewających jazz dam. Wychowana w Norwegii przez dłuższy czas mieszkała w Nowym Jorku i Wiedniu. To takie kosmopolityczne uwarunkowanie jest dość mocno akcentowane także w jej muzyce : z jednej strony stylistycznie budowany jako chłodny i  “skandynawski”, z drugiej strony jest on również niezwykle “amerykański” i  przebojowy.

„Nigdy nie miałam poczucia, że moje otoczenie, czy to w kraju, czy za granicą miało duży wpływ na to, co tworzę – mówi o swojej muzyce Rebekka Bakken. Ludzie słuchający jej muzyki wciąż starają się odnaleźć w jej utworach skandynawski krajobraz: długie zimy, krystalicznie czyste górskie powietrze, mistycyzm fiordów. Jako artyści nie możemy obawiać się pewnych skojarzeń, które przychodzą na myśl w związku z naszą muzyką. Odbiorcy wychodzą z założenia, że muzycy mają swoje korzenie. Kiedy sama słucham brazylijskiej muzyki, obrazy które pojawiają się w mojej głowie mogłyby nigdy nie przyjść na myśl Brazylijczykowi, który ją wykonuje, właśnie dlatego, że jest to jego muzyka. Jest to jedna z przyczyn dla których nie jest dla mnie problemem, jeśli ktoś odnajduje norweskie brzmienie w mojej muzyce. Jest to dla mnie naturalne.” 

Dionizy Piątkowski