Legendarny amerykański pianista Andrew Hill (1931-2007) pozostawił ogromny zestaw znakomitych kompozycji, nagrań oraz płyt i jest dzisiaj klasykiem jazzu. Kompozycji uczył się u Paula Hindemitha i Billa Russo. Dorastał w słynnej, słynącej z kiepskiej reputacji, chicagowskiej dzielnicy South Side. Jako dziecko stepował i grał (na akordeonie) boogie-woogie i bluesa na ulicach Chicago. Będąc nastolatkiem opanował perfekcyjnie grę na pianinie. Kilka lat po ukończeniu Wendell Phillips High School, otrzymał swoją pierwszą „profesjonalną” pracę (z gwiazdą R&B Paulem „Hucklebuck” Williamsem) i nieoczekiwanie stal się ważną postacią na scenie jazzowej South Side Chicago. Jako zdolny i elokwentny pianista grał także w rhythm and bluesowym zespole Paula Williamsa, koncertował z Charliem Parkerem, Colemanem Hawkinsem, Genem Ammonsem, Von Freemanem, Johnnym Griffinem, Malachi Favorsem i Johnem Gilmorem. Był w Chicago „dyżurnym pianistą”, chętnie akompaniując wielu – także znanym – muzykom. W 1953 roku wziął udział w słynnym koncercie kwintetu Charliego Parkera. Występował także ze swoim autorskim trio w popularnym Roberts’ Show Lounge i i nagrał (w 1959 roku) swój pierwszy album „ So In Love”. W 1961 roku Andrew Hill przeniósł się do Nowego Jorku: kilka miesięcy pracował jako akompaniator Dinah Washington, potem znalazł pracę w zespołach Johnny’ego Hartmana, Johnny’ego Griffina/Eddiego „Lockjaw” Davisa Quintet oraz u Roland Kirka, z którym nagrywał i koncertował – głównie w Los Angeles – jeszcze w 1964 roku.
W 1963 roku pianista powrócił do Nowego Jorku a jego gra na płycie „Our Thing” saksofonisty tenorowego Joe Hendersona zwróciła na niego uwagę Alfreda Liona, założyciela Blue Note Records. Podpisał z pianistą kontrakt i poprowadził go przez zadziwiający wachlarz innowacyjnych i całkowicie oryginalnych nagrań, w tym „Black Fire”(1963), „Point of Departure” (1964), „Dance with Death”(1968) i „Passing Ships” (1969) i gorąco przyjęty „Point Of Departure”. Późniejsze sesje dla Blue Note Records (wiele z nich dotąd nie opublikowano) ukazują gęstą, zarówno uderzająco indywidualną, jak też niezwykle porywającą i skłębioną muzykę, Kontrakt wygasł w 1970 roku i Andrew Hill przeniósł się do północnej części stanu Nowy Jork. I nieoczekiwanie wycofał się z estrady i nagrań. Lata 70-te w karierze artysty okryte są tajemnicą, a sam pianista nie bardzo chciał rozmawiać na ten temat. Obejmował rozmaite stanowiska akademickie (był wykładowcą kompozycji w Colgate State University Nowy Jork ), pracował dla Smithsonian Institute. Koncertował nietypowych miejscach (szpitalach, więzieniach) zdobywając dla jazzu zupełnie nową publiczność. W 1976 roku przeprowadził się do San Francisco, aby opiekować się chorą żoną. Przez następne 14 lat pracował i nagrywał okazjonalnie. Jego kariera nabrała na nowo rozpędu kiedy pojawiły się ciekawe nagrania (najważniejsze z nich to „Shades” z Cliffordem Jordanem),koncerty w nowojorskim Knitting Factory oraz tournee po Wielkiej Brytanii z Howardem Riley’em, Joachimem Kuhnem i Jasonem Rebello. Po zakończeniu kontraktu z Blue Note Andrew Hill kontynuował okazjonalne komponowanie, występy i nagrywanie (głównie dla zagranicznych wytwórni płytowych) i w 1990 roku przeprowadził się do Portland w stanie Oregon, gdzie został adiunktem na Uniwersytecie Stanowym w Portland.W tym samym roku podpisał nowy kontrakt z Blue Note Records realizując sesje z młodym saksofonistą altowym Greg’em Osby’m. Pod koniec lat 90-tych Andrew Hill wrócił do Nowego Jorku i podpisał kontrakt z Palmetto Records, gdzie jego albumy „Dusk” (2000) i „A Beautiful Day” (2002) przyniosły mu zasłużoną sławę niezwykle wpływowego wizjonera i innowatora jazzu. Pracował stabilnie, zdobywając nagrody krytyków i publiczności oraz prestiżowe nagrody, w tym nagrodę Jazzpar Prize w Danii, nagrodę Jazz Foundation of America’s Lifetime Achievement Award i stypendium National Endowment for the Arts’ Jazz Masters Fellowship. Obszerna dyskografia ukazuje niezwykły talent pianisty i kompozytora, porównywanego często do Theloniousa Monka i Cecila Taylora. Najważniejsze albumy to z pewnością “So In Love With The Sound Of Andrew Hill”, “Domino” z Rolandem R.Kirke’m, “Black Fire”, “Judgement”, “Point Of Departure”, “Dialoque” z Bobby’m Hutchersonem, “Smokestack”, ”Andrew 1966 !”, “Compulsion”, “Grass Roots”, “Lift Every Voice”, “Invitation”, “Spiral”, “Blueblack”, “Homage”, “Shades”, “Live At Montreux’75”, “One For One”, “Involution” z Samem Riversem, “Divine Revelation”, “Nefertiti”, “Dance With Death”, “Strange Serenade”, “Faces Of Hope”, “Solo Piano”, “Eternal Spirit”, “ But Not Farewell” oraz sesje realizowane dla Palmetto Records.
Album “A Beautiful Day/Revisited” pianista i kompozytor przygotował dla autorskiego sekstetu (Scott Colley, Nasheet Waits, Marty Ehrlich, Greg Tardy, Ron Horton, Andrew Hill) oraz zaproszonych dziesięciu gości. Zapytany o próbę opisu swego stylu gry, odpowiedział : „Był w mej karierze okres gniewu, ale w końcu jak długo można rąbać w fortepian? To za dobry instrument”. Decyzje o nagrania nowej wersji „A Beautiful Day” podjął producent Palmetto Records, Matt Balitsaris. Muzyka była tak mocna, że Matt Balitsaris poczuł się zobowiązany by po dwudziestu latach lat powrócić do oryginalnych nagrań, które zostały wydane w 2002 roku. Postęp w technologii produkcji i edycji w ciągu tych dwóch dekad pozwolił mu odświeżyć brzmienie i dodać nowej artystycznej perspektywy. „Muzycy grali do pomieszczenia, więc nie skupiali się na tym, gdzie ustawione są mikrofony nagrywające wyjaśnia Matt Balitsaris. W rezultacie często byli poza mikrofonem. Jakieś dwadzieścia lat temu mogłem wprowadzić solistę do miksu, ale kiedy przechodził do sekcji, w której muzycy grający na stroikach mogliby zmienić saksofony na flety lub klarnety, nie mogłem zrównoważyć tej sekcji tylko na tę część utworu, a następnie cofnąć wszystkich.Po prostu nie miałem do tego wystarczająco palców”.„A Beautiful Day/Revisited” rozszerza zatem oryginalny jednopłytowy album z 2002 roku do dwóch płyt LP/CD. Zawiera osiem kompozycji Andrew Hilla, które stanowiły oryginalny album wraz z kilkoma ulepszeniami. „Revisited” dodaje również drugie, 16-minutowe wykonanie utworu tytułowego jako demonstrację tego, jak bardzo muzyka może się różnić po dwóch dekadach. „Tak wiele działo się w tamtych czasach, kiedy nagrywaliśmy tę płytę – wspomina Matt Balitsaris. Zapomniałem, że w tamtych czasach nie miałem żadnej automatyki miksującej. Zacząłem przy tym majstrować i od razu zdałem sobie sprawę, jak bardzo mogłoby to być lepsze”.