W 1973 roku na ekranach kin pojawił się film ,,Lady Sings The Blues’,  fabularyzowana  biografia Bille Holiday.  Odtwórczynią   głównej  roli  była  popularna  piosenkarka Diana Ross, która niezwykle sugestywnie przedstawiła tragiczne  życie  Lady  Day.  Fabuła  filmu  nie ograniczała się  – jak to zwykle w biograficznych filmach bywa – do  ckliwej hollywoodzkiej   historyjki.  Zobaczyliśmy złowrogie mechanizmy funkcjonowania sceny muzycznej, biznesu muzycznego. Zobaczyliśmy obyczaje, życie i kulturę  Ameryki sprzed półwiecza, a na pierwszym planie tragiczną postać Billy Holliday. Film ten umocnił legendę Lady Day i na stałe wpisał jej postać do panteonu ikon współczesnej pop kultury.

Billie Holiday urodziła  się  jako Eleanora Harris  7 kwietnia  1915 r. w Baltimore w stanie Maryland, USA. Była nieślubną córką pary nastolatków – kilkudniowych  kochanków,  którzy nigdy nie myśleli o małżeństwie. Matka, Sadie Harris,  pochodziła  z  baltimorskich  nizin społecznych, a domniemany ojciec,  Clarence Holiday był muzykiem występującym przez pewien  czas  z  popularną wtedy orkiestrą  Fletchera Hendersona. Nigdy nie mieszkali razem, a Billie spędziła sporą część dzieciństwa u krewnych i przyjaciół. Holiday szybko opanowała sztukę przeżycia w skrajnej nędzy, wśród uprzedzeń rasowych i krzywd związanych z egzystencją w czarnym gettcie. Rodzice nie   przejawiali specjalnego zainteresowania ani wychowaniem, ani tym bardziej edukacją córki. W wieku 10 lat – za brak należytej opieki została umieszczona w domu poprawczym, z którego wyszła warunkowo po trzech miesiącach. Rok później została zgwałcona przez sąsiada i znów na kilka miesięcy trafiła do Domu Dobrego Pasterza. Później zarabiała pracując dorywczo jako służąca, sprzątaczka lub opiekunka niewiele od niej młodszych dzieci. Brak perspektyw, oraz łatwość z jaką młode dziewczyny wciągano w wir nocnych zabaw doprowadziły kilkunastoletnią Billie  do prostytucji. Przez kilka lat prostytucja, nocne życie, pijackie przyjęcia w klubach i knajpkach Czarnego Baltimore, oraz narkotyki  wypełniały życie  kilkunastoletniej dziewczyny. W  1929 Sadie, porzucona przez Clarence’a, zabrała córkę do Nowego Jorku. Żyły tam w biedzie  oczekując na swoją życiową szansę. Dla  jednej  i  drugiej  miała to być szansą na nowe życie. W Nowym Jorku Billy znów żyła z prostytucji, za co aresztowano ją – razem z matką – w 1929 roku.  W końcu, po wielu nieudanych próbach, Billy dostała  pracę jako wokalistka w jednym z  klubów Harlemu. Wrodzone poczucie rytmu,  frazowanie,   swing   skrywały nieporadności  wokalne  Billie , ale  dla zagubionej w wielkim mieście dziewczyny ta praca to był sygnał, że może coś zmienić w swoim tragicznym życiu. Światełkiem w tunelu stała się muzyka. Bardzo szybko,  na  małych  estradkach klubów i  kafejek  Harlemu,  jej  piosenki  stały się lokalnymi przebojami.  Intensywność nocnej pracy i ówczesny styl życia bywalców harlem’owskich lokali sprawił,  że Billie codziennie paliła marihuanę i piła alkohol. Lubiła to tak jak lubiła towarzystwo mężczyzn.

Pomimo braku  jakiegokolwiek wykształcenia, śpiewała coraz lepiej. Zaczęła pojawiać w wielu nowojorskich klubach, ale także w podejrzanych spelunkach z nielegalnie sprzedawanym alkoholem. Na jeden  z  takich  recitali  trafił John Hammond, nowojorski  producent  płytowy. Zachwycił się jej śpiewem. Dostrzegł wielką szansę na komercyjny i artystyczny sukces.  Podzielił się swoimi  spostrzeżeniami  z  Bennym  Goodmanem  i  już  wkrótce, w listopadzie i grudniu 1933 roku, w czasie trzech sesji, nagrano dwie piosenki : „Your Mother’s Son-In-Law” oraz wiązankę „Riffin’ The Scotch”.  Dla Billie Holiday był to moment zwrotny w jej życiu. Przez cały 1934 rok Billy koncertowała w klubach, a  pod koniec roku została zaproszona na koncerty do najsłynniejszego  w Harlemie centrum rozrywki do legendarnego Apollo Theatre. Dla początkującego artysty to było niewiarygodne wyróżnienie, choć trzeba dodać że rozluźniony i „znudzony” styl interpretacji Billy, nie  bardzo podobał się bywalcom tej sali. Holiday jednak umiała – jak mało kto – szybko dostosować się do nowych wyzwań, tak więc kiedy śpiewała tam następnym razem z modną  orkiestrą Ralpha Coopera – wzbudziła prawdziwy zachwyt publiczności . Niebawem powróciła do studia nagraniowego by w  połowie 1935 roku zrealizować sesję nagraniową z orkiestrą pianisty  Teddy Wilsona. Po latach Wilson wyznał, że styl śpiewania Billie nigdy mu nie odpowiadał, trzeba więc złożyć na karb jego najwyższego profesjonalizmu to, że artystka znalazła w nim rozumiejącego partnera, który pomógł ukazać światu jej nieprzeciętny talent w pełnej krasie. W trakcie tych nagrań osiągnięto w studio nastrój  klubowego jam-session, co bardzo odpowiadało Billi i  przyczyniło się znacznie do sukcesu nagrań. W sesji udział wzięli znakomici muzycy –  Teddy Wilson, Benny Goodman, Roy Eldridge i Ben Webster. Przesiąknięty bluesem jazz śpiewany przez Billie stał się w tym czasie najmodniejszym stylem Nowego Jorku. Wszystkich zachwycała naturalna łatwość i lekkość, z  jaką śpiewała Holiday. Od tej pory nagrywała  i  koncertowała  z  najlepszymi – z Bennym  Goodmanem, Fletcherem Hendersonem, Count Basiem, Johnyem Kirbym.  Wystąpiła także w  filmie  ,,Symphony  in  Black”  śpiewając  wraz z orkiestra  Duke’a  Ellingtona  swój  wielki  przebój  „Big  City  Blues”.

W latach 1937-38 Holiday śpiewała z big-bandem Counta Basiego,  gdzie wdała się w romans z gitarzystą Freddiem Greenem.  W lutym 1938 roku odeszła z zespołu – lub też według niektórych została wyrzucona.   Podjęła wówczas współpracę z „ białą ” orkiestrą Artiego Shawa. „Nie  mówcie  mi  –  wspomina  w swej przejmującej książce ’Lady  Sings  The  Blues’ – o owych pionierskich dziewczątkach ruszających  szlakiem  ku  Zachodowi w pokrytych pokrowcami wozach poprzez  wzgórza  pełne czerwonoskórych. Ja jestem dziewczyną, która  pociągnęła  na  Zachód  z  szesnastoma białymi chłopakami, Artiem  Shawem  i  jego  Rolls-Roycem, a  wzgórza były pełne białej hołoty. Widok szesnastu mężczyzn z czarną dziewczyną na estradzie był  w tamtych latach czymś zupełnie nowym „. Od orkiestry tej odeszła pod koniec roku, a powodem były przykrości ze strony rasistów, zwłaszcza w na południu kraju. Billy, pomimo że była gwiazdą ,mogła wchodzić do klubów tylko wejściem dla służby,  spała w obskurnych i brudnych hotelikach na przedmieściach, a jadała w podrzędnych knajpach.  „Po  większości mych muzycznych etapów pozostały jakieś ślady na  płytach  –  wspomina Lady Day – ale okres występów z Artiem jest  wielką  dziurą. Rzecz  w  tym, że  oboje byliśmy wklinowani między  dwie wytwórnie. Ja miałam kontrakt z Columbią. Artie miał kontrakt  z  RCA  Victor. Columbia  ustaliła, że gdybyśmy chcieli nagrać coś  razem, RCA  Victor wydałaby to ale sprzedawała tylko po 75 centów  za  krążek .Nagraliśmy  więc  razem  tylko  parę  rzeczy. Ale  gdy  przyszło  do  edycji, RCA Victor postanowiła puścić je w swej ta niej, 35  centowej  serii  Bluebird. Oczywiście  Columbia wściekła  się. Czemu  ktoś  ma płacić 35 centów za słuchanie Billie Holiday, skoro  za  tę  samą forsę może mieć ją, Artie Shawa i całą jego cholerną  orkiestrę. Płyty  wycofano, ukazało   się  tylko  kilka. Wkurzeni byli wszyscy…”.

Był to już jej ostatni angaż w charakterze członka zespołu, odtąd miała pojawiać się w roli samodzielnej artystki. Nadal nagrywała i można przypuszczać, że z tych nagrań najbliższe jej sercu były płyty z Teddy Wilsonem, trębaczem Buckiem Claytonem i saksofonistą Lesterem Youngiem.  Właśnie z Youngiem Holliday zarejestrowała kilka swoich  najpiękniejszych piosenek. Nagrania te dokonane w latach 1935-1942 można zaliczyć do najlepszych wokalnych utworów w historii jazzu. W tym czasie współpracowała również z innymi  muzykami,  których możemy dziś zaliczyć do największych   innowatorów   jazzu:   Royem   Eldrige’em,  Benem  Websterem, Freddiem Greenem. Nagrane zostały wówczas  standardy,  które  stałe  weszły do kanonu  muzyki  jazzowej – „The  Man I Love”, „All Of Me”, „Back In  Your Own Backyard”.

Na początku 1939 roku Billy Holiday została zaangażowana,  wraz z orkiestrą Frankiego Newtona, do słynnego i elitarnego Cafe Society. W klubie tym, reklamowanym jako  „niestosowne miejsce dla porządnych ludzi” śpiewała po raz pierwszy dla mieszanej czarno-białą publiczności. Ten angaż, jak też kilka nowych nagrań  oznaczały w jej karierze punkt zwrotny. Z  okresu  tego  pochodzi jedna z najciekawszych płyt w karierze Lady Day album – „Strange   Fruit”  z depresyjna,  narkotyczną  interpretacją  tytułowego  utworu.  Jest  to  pieśń  protestu,  która stała się  symbolem dla  amerykańskich Murzynów.  „Strange  Fruit”  był  jednym  z  pierwszych  utworów muzycznych  skierowanych  przeciwko   dyskryminacji   rasowej.   Płyta   ta  przyniosła  także inne przeboje-standardy  m.in. „Fine And  Mellow”  oraz  „Yesterdays”.  Nagrania te zostały zaaranżowane w  taki  sposób,  by  podkreślić spokojny, melancholijny śpiew Lady  Day.  Styl  ten  będzie  charakterystyczny  dla Billie Holiday już do końca jej życia. Jazzowe melancholijne ballady: „Georgia  On  My  Mind”,  „Body  And  Soul”,  „Solitude”  i „God Bless The  Child”, stały się w interpretacji Billie Holiday ważnymi krokami  w historii nowoczesnej wokalistyki jazzowej.. Naturalność  śpiewu,  pozornie melancholijna interpretacja wydawała się  pozbawiona    jazzowej  ekspresji,  ale właśnie ta  powściągliwość była w muzyce lady Day najbardziej fascynująca.

Lata   trzydzieste   w   karierze   Billie  Holiday  to  okres  szczególny.  Z jednej strony powodzenie i popularność, z drugiej  problemy,  z  którymi  nawet  u szczytu kariery Billie nie mogła  sobie poradzić. Uznanie i sława sięgały wtedy zenitu: koncerty w  Carnegie  Hall  i  retransmisje  radiowe, wielotysięczne nakłady  płyt,  popularność, nie  tylko w środowisku Czarnych Amerykanów. Jednak  cały  czas  Billie  Holiday  walczyła  ze swoimi nałogami: narkotykami    i   alkoholem.   Wplątana   w   sieć   zależności  show-businessu,  zapracowana  do granic fizycznej wytrzymałości,  Lady  Day  coraz  częściej sztucznie podtrzymuje swoją estradową  gotowość. Cały czas  dotykały ją boleśnie rasistowskie szykany. „Śpiewanie  przez radio na cały kraj – wspomina Billie Holiday –  było moją wielką szansą. Wystarczy kilka tygodni by każda orkiestra  lub  pieśniarz stał się kimś. To było cudowne, ale do radiostacji  musiałam  wchodzić  tylnym wejściem. Wkrótce zorientowałam  się, że  śpiewam coraz mniej. W niektóre noce pojawiałam się tylko  raz, a  i  to  przed albo po wejściu orkiestry w eter. W końcu, gdy  już  zupełnie wycięli mnie z fonii, cisnęłam to w diabły. Usunęłam  się sama „.

Narkotyki  i  alkohol  nie  pozostały  bez  wpływu na  psychikę artystki. Coraz częściej zrywała koncerty, spóźniała się na  nagrania, stwarzała problemy.  W tym czasie była już poważnie  uzależniona od alkoholu, paliła nałogowo tytoń i marihuanę,  uwielbiała drogie stroje i ekskluzywne sklepy, była też uzależniona od seksu. Początkowo nałóg narkotykowy w niczym nie umniejszał jej możliwości wokalnych, ale jej zachowanie stawało się coraz mniej obliczalne,  Zarabiała krocie, około tysiąca dolarów tygodniowo, z czego połowę przeznaczała na narkotyki . Pomimo, że jako wokalistka cieszyła się wielkim uznaniem,  to jej reputacja sięgała dna.  Billie miała regularnym nawroty depresji. Załamaniu uległo jej zdrowie. Miała też za sobą sporo miłosnych afer i  egzaltowany ślub z Jimi’m Monroe.  Związek ten w niczym nie przyniósł jej ulgi, i trwał – zrywany i zawiązywany na nowo – aż do rozwodu w 1957 roku.

Mimo  sukcesów  artystycznych   narastały problemy psychiczne:  Billie Holiday  coraz  trudniej radziła sobie z rygorami show-businessu.  W 1947 r. skazano ją  za narkomanię na resocjalizację w Federalnym Zakładzie Karnym w Zachodniej Wirginii. Oskarżona o  kradzież,  handel oraz zażywanie narkotyków, ponownie trafiła  do  więzienia w roku 1948. W 1949 roku aresztowano ją ponownie za posiadanie narkotyków, a potem jeszcze raz w 1956. W latach 50-tych kłopoty nadal wydawały się jej nie odstępować. W konsekwencji kolejnego procesu o narkotyki, nowojorska policja odebrała jej, upoważniającą do występów, „kartę kabaretową”. To sprawiło, że nie wolno jej było pojawiać się w jakimkolwiek lokalu z wyszynkiem, tym samym, relegowano ją z nowojorskich nocnych klubów. Mimo to ciągle nieźle zarabiała, jednakże dwa lata intensywnego nadużywania alkoholu i narkotyków nadwyrężyły jej kontrolę nad głosem.  Jazzowy  świat był zbulwersowany, lecz bezradny.  Billie  usiłowała  jeszcze  walczyć z nałogiem, lecz były to już  tylko  pozory.  Kilka  miesięcy  po kuracji odwykowej rozpoczęła nową „narkotyczną  podróż”,  która  trwać  miała aż do momentu tragicznej  śmierci.  Artystka  próbowała jeszcze koncertować, nagrywać, być w  centrum  zainteresowania.  Przedsięwzięcia  te nie były już jednak najwyższego lotu. Najciekawszym osiągnięciem okazał się nagrany  w  1958  r.  wspólnie z Lesterem Youngiem, Colemanem Hawkinsem, Gerrym Mulliganem i innymi  starymi  przyjaciółmi  ostatni  album  „Lady  In Satin”.  Wkrótce  potem poważne kłopoty zdrowotne były już niemożliwe do opanowania:  alkohol  i  marihuanę   zastąpiła dużymi dawkami heroiny. W wyniku tego Billie  straciła   głos i załamała  się.  Pod koniec maja 1959 roku przewieziono Holiday do szpitala, z powodu dolegliwości serca i marskości wątroby. Ponieważ była ścigana przez policję za posiadanie narkotyków  nałożono na nią areszt w szpitalu. Strażnik nie odstępował od jej łóżka. W  narkotycznym  letargu, największa z jazzowych wokalistek, umarła w poniżających warunkach nie  odzyskawszy przytomności  17 lipca 1959 roku.

W kwietniu 1985 roku w siedemdziesiątą  rocznicę  urodzin  Billie  Holiday  w  rodzinnym Baltimore,  na  narożniku  ulic  Pennsylvania  i  Lafayette,  odsłonięto okazałą  statuę Lady Day: wybitnej wokalistki jazzu.

 

Dionizy Piątkowski