Podobnie jak wielu radykalnych przedstawicieli jazzowej awangardy lat 60-tych saksofonista Albert Ayler (13.07.1936 -25.11.1970)  pierwsze doświadczenia muzyczne zdobywał w zespołach rhythm and bluesowych. Zaczynał na alcie  grywając w kościele, mając 10 lat zaczął naukę w miejscowej szkole muzycznej, potembył także kierownikiem sekcji dętej orkiestry szkoły średniej. Jako  nastolatek grał u legendarnego wykonawcy bluesowego Little Waltera Jacobsa, potem na krótko stał na czele własnej formacji rhythm and bluesowej. Ze względu na trudne warunki materialne musiał zrezygnować z college’u i zaciągnął się do wojska. Został skoszarowany w Europie, gdzie pozostał na jakiś czas również po służbie wojskowej. W Europie, lub dla europejskich wytwórni, powstały jego pierwsze płyty, jednakże rozgłos przyniosły mu dopiero nagrania dla nowojorskiego wydawnictwa ESP Records (założonego przez Bernarda Stollmana, głównie z myślą o promowaniu muzyki utalentowanego saksofonisty). W 1966 roku Albert Ayler podpisał kontrakt z prestiżową Impulse Records, nie przestając wzbudzać swoimi nagraniami kontrowersji nawet wśród zagorzałych miłośników nowego jazzu; przecież aż do późnych latach 50-tych w jazzie dominowała tendencja do coraz większego komplikowania i cyzelowania harmonii. Ornette Coleman i Albert Ayler proponowali  wtedy styl – daleki od atonalności i skrajnego free – który przywracał prymat melodii. Jak na ironię, słuchacze mieli  kłopoty z zaakceptowaniem ich twórczości,bowiem ich gra była bardziej skomplikowana niż muzyka Johna Coltrane’a, Milesa Davisa, Gila Evansa czy Charlesa Mingusa.  Choć Albert Ayler za swoich idoli uważał przede wszystkim Lestera Younga i Sidneya Becheta i w jego muzyce odzywały się też echa koncepcji Sonny’ego Rollinsa oraz elementy jazzu nowoorleańskiego, gospel, worksongów i tradycyjnej afrykańskiej muzyki wokalnej to najwyraźniej w jego artystycznych koncepcjach górowały nastroje skomplikowanego wymiaru duchowego i emocjonalnego. W wywiadzie  dla Down Beatu w listopadzie 1966 roku Albert Ayler i jego brat, Don Ayler, radzili, by: „w słuchaniu ich muzyki nie koncentrować się na dźwiękach, frazach itp. Trzeba objąć wyobraźnią całościowe brzmienie (…) do tworzenia takiej muzyki, kładącej nacisk nie tyle na dobór dźwięków co brzmień, trzeba naprawdę doskonale znać swój instrument„. Bracia Aylerowie należeli do pierwszych, którzy odmawiali posługiwania się terminem „jazz”, kojarzył im się bowiem z postawami symbolizowanymi przez fikcyjne postacie Wuja Toma i Jima Crowa. Co do samej muzyki trzeba  podkreślić fakt, że w jego repertuarze, szczególnie na płytach, standardy i klasyczne tematy bopowe stanowiły znaczący procent, choć jego artykulacja często kłóciła się z naturą takiej muzyki. Złośliwi twierdzili, że właśnie dlatego tak często sięgał po kojarzące się z marszami żałobnymi melodie i wolne, senne tempa, wykonując frazy, które przelatywały niedbale nad kreską taktową. Albert Ayler miał przy tym doskonale opanowaną technikę (także klasyczną) i jego rzemiosło, które często negowano, było bez wątpienia profesjonalne. Inaczej z pewnością nie znalazłby sobie miejsca w jak najbardziej ortodoksyjnych orkiestrach szkolnych, kościelnych i wojskowych; jego wysoką biegłość techniczną podkreślają też słuchacze, którzy mieli okazję słyszeć go w latach 50-tych.

Ważnym kluczem do rozszyfrowania twórczości  Alberta Aylera jest album „Spirits Rejoice”. Mimo że jego gra nie zachwyca pod względem inwencji, płyta jest pomostem łączącym zainteresowania saksofonisty nowoczesnym mainstreamem i bluesem. Albumy nagrane przez saksofonistę w połowie lat 60-tych  ( m.in. te z towarzyszeniem basisty Gary’ego Peacocka i perkusisty Sunny’ego Murraya tworzących dla niego elastyczny, ale konkretny pod względem rytmicznym akompaniament) nie akcentują mocno zaznaczonej rytmiki rodem z Afryki, lecz skoncentrowane są na melodii, bogate w zmiany barwy i brzmienia. Podejście do rytmu sprawiło, że nawet jego wczesne, źle zrealizowane nagrania zwracały uwagę. Wiele uwagi poświęcano wówczas jego dzikim, chrapliwym, przeraźliwym dźwiękom. Trzeba jednak pamiętać, że tego rodzaju szorstkie brzmienie cechowało wielu saksofonistów z pogranicza jazzu, bluesa i rhythm and bluesa ( jak np. Arnetta Cobb czy Jay’a McNeely’ego).Tak więc to nie tyle barwa saksofonu  Alberta Aylera tak intrygowała słuchaczy, co jego nonszalanckie traktowanie pulsu i cała gama kwików, skrzeczeń, ryków i pohukiwań, których używał nie tylko w kulminacyjnych momentach. Przy tym wszystkim, Albert Ayler był w pierwszej kolejności melodystą. Jak zwierzał się kiedyś : „Lubie grać coś, co ludzie mogą sobie nucić… coś w rodzaju piosenek, które śpiewałem w dzieciństwie. Lubię też przechodzić od prostej melodii do skomplikowanych faktur i z powrotem…” .

Odpowiednich partnerów rozumiejących jego muzykę znalazł sobie Albert Ayler dopiero w połowie lat 60-tych. Na jego pierwszych nagraniach, które powstały w październiku 1962 roku w Sztokholmie, towarzyszyli mu pełni dobrej woli, acz nieco zagubieni kontrabasista i perkusista. Dopiero nagrania z Garym Peacockiem czy Henrym Grimesem na kontrabasie, Murrayem na perkusji i trębaczem Donem Cherrym (z typowym dla niego jasnym, tryumfalnym brzmieniem małej trąbki) dały prawdziwe wyobrażenie o klasie Aylera. Zniknęły nieco niezgrabne przeróbki standardów, które ustąpiły miejsca kompozycjom lidera, jak „Mothers”, „Witches And Devils” i jego sztandarowemu utworowi „Ghosts”, na których  szerokie, kojarzące się z zaklęciami frazy uderzają specyficzną gracją. W drugiej połowie lat 60-tych Albert Ayler nagrywał z dwoma kontrabasami, a na  płycie „In Greenwich Village” słyszymy także wiolonczelę i skrzypce. Wzbogacona o trąbkę jego brata, Donalda (który zastąpił Cherry’ego) i drugiego kontrabasistę grającego przeważnie smyczkiem, muzyka Aylera nabrała gęstej faktury złożonej z emocjonalnych linii o twardszym, bardziej zdecydowanym brzmieniu. To właśnie tego rodzaju intensywna ekspresja zarejestrowana została przez wytwórnię Impulse Records, dla której powstały jego, paradoksalnie, najmniej swobodne stylistycznie, ale jednocześnie najbardziej kontrowersyjne albumy. Może dlatego, że nawet w najbardziej, zdawałoby się, abstrakcyjnych improwizacjach Aylera, zawsze pobrzmiewały echa spirituals i bluesa. Inny charakter miały płyty „Music Is The Healing Force of Universe”  oraz „New Grass” utrzymane w nie najlepiej dobranej mieszance banalnego soulu, funky i jazzu. Wprawdzie jest  na nich kilka wspaniałych improwizacji saksofonowych, ale zwykle nie przedzierają się przez efekciarski akompaniament. Najciekawsze w dyskografii awangardowego saksofonisty z pewnością są albumy “My Name Is Albert Ayler”, “Spirits”, “ Spiritual Unity”, “Ghosts” (z 1965, wznowione jako “Vibrations”),  “ Spirits Rejoice”, koncertowy  “ In Greenwich Village “, “Love Cry”, “ Music Is The Healing Force Of Ayler”,  zesztaw “The Village Concerts” , “Swing Low Sweet Spiritual”  oraz europejskie rejestracje jego koncertów  “The Hilversum Session”  i   “The Berlin Concerts”.

 Koncepcje muzyczne Aylera zostały wchłonięte przez współczesny mainstream, że jego nagrania straciły dziś swój szokujący i nowatorski charakter. Natomiast o szoku, jaki jego muzyka wywoływała dawniej, niech świadczy fakt, że telewizja BBC po nagraniu dwóch programów ze specjalnie sprowadzonym ze Stanów kwintetem Alberta Aylera była tak przerażona jego muzyka, że taśmy ukryto, a potem cichaczem skasowano, bez prezentowania ich publiczności.

Dionizy Piątkowski