Klasyka była jedyną muzyką, jaką znałam – wspomina  w rozmowie z Tomaszem Handzlikiem początki swojej kariery Regina Carter. Bach, Mozart, Beethoven i cała reszta – to obowiązująca w każdej szkole literatura skrzypcowa. Nie podejrzewałam nawet, że może istnieć jakaś inna muzyka na skrzypce. Kiedy trochę podrosłam, zaczęłam chodzić na koncerty, usłyszałam folk. W Detroit działało wielu muzyków folkowych, a spora ich część grała na skrzypcach. Dzięki nim poznałam muzykę grecką, bałkańską i Bliskiego Wschodu. Sama nie wiem, dlaczego wybrałam jazz. Może chodziło o improwizację, która daje mi poczucie niesamowitej wolności. A może o swobodę interpretacji. Ale każda muzyka jest w jakimś sensie szczególna, każda ma swoją duszę. I każda jest równa. Jazz nie jest więc tylko muzyką z knajpy, jak często mówią klasycy, a muzyka poważna to nie muzeum, jak twierdzą jazzmani”.

W 2001 roku Regina Carter pojechała do Włoch by zapoznać się z muzyką Niccolo Paganiniego. Nieoczekiwanym efektem tej podróży był nie tylko zachwyt nad ogromną spuścizną kompozytora z Genui, ale także pomysł, by zagrać  „swój jazz” na oryginalnych skrzypcach legendarnego muzyka. Regina Carter  jako pierwsza artystka jazzowa zagrała na legendarnych Il Cannone Guarnei del Gesu, skrzypcach należących do samego mistrza Paganiniego. „To pomysł mojego przyjaciela z Genui, gdzie przechowywany jest ten instrument – wspomina dalej Regina Carter. Nie wierzyłam, że dojdzie do skutku, bo skrzypce Paganiniego są pilnie strzeżone i rzadko wydawane w ręce muzyków. Grał na nich Shlomo Mintz, ale skrzypaczka jazzowa?! Okazało się, że mer miasta jest fanem jazzu. I kiedy tylko usłyszał, że chciałabym przyjechać do Włoch i zagrać, natychmiast wydał polecenie, by wypożyczyć mi ten instrument”.

Po roku wróciła do Włoch by na tych skrzypcach zrealizować album„ Paganini: After A Dream”. Po koncercie zagrałam kilka bisów na  już własnych skrzypcach – wspomina tamte sesje i koncert Regina Carter. Zastanawiałam się, gdzie zniknął dźwięk, dlaczego nic nie słyszę? Przecież nie pękły mi struny, a skrzypce i smyczek nadal trzymam w rękach. Tak olbrzymia była różnica w ich brzmieniu. Teraz już się nie dziwię, dlaczego nazwano je „Il Canone” – armata. Następnego dnia Guarnerius wrócił za szybę pancerną w muzeum, a ja do USA. Życie toczy się dalej. Tyle że ja wciąż trochę tęsknię”. Świat jazzu i muzyki klasycznej był zauroczony. Recenzent Time Magazine komplementował „ Carter tworzy muzykę, której się pięknie słucha, która jest odkrywcza, czasami wręcz brawurowa … swoich słuchaczy Panna Carter zabiera na wyprawę w przyszłość jazzu ”.

Dionizy Piątkowski