To dość przewrotny tytuł płyty, gdy temperatura minus 30°C  w środku polskiej zimy jest raczej ewenementem i postrachem.  Ale – przypominając młodszym – bywały takie zimy ( na przykład na przełomie 1978 i 1979 roku), gdy temperatura spadała poniżej 30°C  a warstwa śniegu była powyżej  jednego  metra. Tak było także w styczniu 1987 roku, gdy pojawiła się ostatnia z historycznych, polskich  zim stulecia. I tę właśnie anomalię wpisali w swoje życiorysy dwaj muzycy, którzy się wtedy urodzili.

Zima Stulecia to duet, którego pomysł zrodził się w 2006 roku. Młodzi, początkujący  muzycy  Latarnik ze Świnoujścia oraz  Cancer G z Rycerki Dolnej  spotkali się po raz pierwszy na warsztatach jazzowych w Pułtusku. Sam fakt, iż miejsca z których pochodzą dzieli niemal 800 kilometrów był na tyle frapujący, że wspólnie, warsztatowo pograli. To żartobliwie „fajnie się grało!” było wtedy  obietnicą do wspólnego grania. Dopiero po kilku latach ich ścieżki życiowe zbiegły się we Wrocławiu, gdy tworzyli jedne z najważniejszych polskich zespołów nowego jazzu: EABS i Błoto.  Teraz pianista, kompozytor i  raper Marek „Latarnik” Pędziwiatr i perkusista Marcin „Cancer G” Rak stworzyli nowy projekt Zima Stulecia i debiutują – po trwającej kilkanaście lat współpracy –  nieszablonowym albumem „Minus 30°C” 

Muzyka  Zimy Stulecia jest trudna do klasyfikowania: jest w niej wiele z nowoczesnych, elektronicznych brzmień, ale i sporo z melodyjnej, pogodnej melancholii. Jest w niej sporu wartkiej, nowoczesnej emocji, ale także – zdecydowanie odważniej zmieszanej –  z wartkiej improwizacji, rytmicznego pulsu elektroniki oraz perkusji i ważnych odniesień, do tego co nazwać można jazzowym techno-party. Koncepcja artystyczna  duetu pilnuje by oddzielić pomysły, brzmienie i nastroje jakie  Latarnik i Cancer G  prezentują w ramach formacji EABS i Błoto. Oczywiste są tutaj – jeśli zna się dobrze dyskografię tych zespołów – odniesienia do koncepcji zawartych wcześniej na płytach „Discipline of Sun Ra” czy „Slavic Spirits”, ale propozycje duetu Zima Stulecia są także niezwykle inspirującą konsekwencją takich skojarzeń. Płynność kompozycji, pulsujący rytm i budowanie nastroju  powodują, że album jest piękną, czytelnie przygotowaną, jazzową elektro-suitą.

Dionizy Piątkowski